logo

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział I

Konoha. Dokładnie tak ją zapamiętałem. Małe, nic nie znaczące miasto. Mimo wszystko, pełne szczęśliwych ludzi. Dawno mnie tu nie było. Ostatnie pół roku spędziłem na poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki o Itachim. Moje próby spełzły na niczym. Przez ten cały czas dowiedziałem się tylko o kolejnych jego krokach w karierze przestępczej. Powodzi mu się, jak na tchórza.
Jakiegokolwiek miejsca nie odwiedziłem zawsze byłem o krok za nim. Ślad urwał się w Tokio. Człowiek jakby zapadł się pod ziemię.

*

Pieprzone korytarze. Przecież dobrze pamiętałem drogę. Cholera. 
Spojrzałem na zegarek. Zostało mi pół godziny. Chociaż tyle. Szedłem szybkim krokiem. Lewo, prawo, lewo, lewo, prawo, prosto. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Nareszcie.  Skręciłem jeszcze raz w prawo i odetchnąłem z ulgą gdy dostrzegłem oślepiające światło na końcu korytarza. Natychmiast skierowałem się w tamtą stronę. Uderzył we mnie odór alkoholu. Wreszcie na miejscu. 
Usiadłem przy barze. Nie musiałem długo czekać na obsługę, cycata blondyna gdy tylko mnie zobaczyła podbiegła w moją stronę. W tym trzy metrowym truchcie cycki prawie wypadły jej ze zbyt ciasnego gorsetu dwa razy. Widziałem jak upici goście patrzyli na nią z pożądaniem. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Ta dziewczyna wyglądała obleśnie. Gorset założyła chyba tylko po to, aby nikt nie przyczepił się, że chodzi nago. W sumie wątpię, żeby w miejscu takim jak to ktokolwiek miał jej to za złe. 
Westchnąłem.

Blondyna patrzyła na mnie wyczekująco. No tak, trzeba coś zamówić na rozgrzanie. 
-Co podać? - spytała niskim głosem, który chyba miał mnie uwieść, cóż. Dziewczyny latały za mną odkąd pamiętam, ale bez przesady. Ile ta kobieta ma lat? 50? No dobra. Przesadziłem, ale ta tapeta ją postarza i to bardzo. 
-Daniels z colą.
-Już się robi. - powiedziała z uśmiechem na pół gęby i puściła mi oczko.
O matko.
Nie minęły dwie minuty gdy biegła w moją stronę z drinkiem w ręku. Teraz już naprawdę myślałem, że te melony jej wypadną. 
-Proszę! - krzyknęła choć siedziałem obok niej i ciągle szczerzyła japę. Nawet zauważyłem na jej twarzy popękaną skorupę z podkładu od tego jej uśmiechu. Łał, jaki ja spostrzegawczy. Teraz zauważyłem, że nad czymś się zastanawia. O super, będzie kontynuować rozmowę, tego mi tylko do szczęścia brakowało. Ech. Podała mi drinka. Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej przez co podkład popękał w tym miejscu. Jeszcze chwila i się mi posypie do kieliszka. Oderwałem od niej wzrok, odsunąłem napitek jak najdalej i utkwiłem w nim spojrzenie, żeby już tylko na nią nie patrzeć. - Widzisz, Sasuke.. - no i się zaczęło, zadziwiające, nawet pamięta moje imię. Dawno nie było mnie w podziemiach Konohy. Ogólnie jest tu dużo nowych twarzy, ale ta kobieta nigdy się nie zmieni. Nie wiem, dlaczego jej nie wywalili. Drinki robi słabe.. Ładna nie jest.. Gadkę ma nudną. A właśnie gadka. Ona ciągle coś do mnie nawija. Spojrzałem w jej stronę i napotkałem jej twarz stanowczo zbyt blisko mojej, zaczęła mi szeptać coś o wspólnej zabawie na zapleczu. Aha! To w ten sposób się utrzymuje na stanowisku! No i widzisz, Uchiha, zagadka rozwiązana! 
Kurde.
Chyba muszę kupić sobie psa. Jak będę gadał do psa to nie będzie już takie dziwne jak gadanie samemu ze sobą. Chociaż nie, chyba nadal będzie. 

Spojrzałem na zegarek. Ok. Zostało 5 minut, czas się zbierać. Nie zwracając uwagi na propozycje cycatej blondi wypiłem wszystko i ruszyłem w stronę zaplecza dla "vipów", czyli szatni. Zdążyłem jeszcze usłyszeć jak przeklina na mnie pod nosem. Czyżby rzadko ktoś jej odmawiał? Ludzie tutaj muszą być zdesperowani. 
Po chwili przekroczyłem czerwoną, vipowską kurtynę i znalazłem się w szarym pomieszczeniu. Na ławce siedział zakrwawiony koleś, patrzył na mnie jakbym mu matkę zabił i obmywał sobie rany, pewnie przegrał przed chwilą walkę, nieco dalej przy szafkach szeptało do siebie dwóch facetów, ci natomiast nie zwrócili na mnie w ogóle uwagi, widać byli zbyt zajęci sobą. Żadnego z nich nie rozpoznałem. Ostatnio nazbierało się tutaj nowych. Facet, z którym miałem dzisiaj walkę również został zaproszony niedawno. Ja miałem 16 lat, kiedy otrzymałem zaproszenie do podziemi. Byłem tu najmłodszy. Zazwyczaj zapraszani są ludzie dorośli. W moim przypadku to nie miało znaczenia. Pokonywałem ludzi dwa razy większych od siebie. Żyję po to, żeby stawać się silniejszym. To jest mój cel. Nie ważne, czy ten nowy jest dobry, czy nie, wątpię by miał szansę mnie pokonać. Co jak co, ale arena - w tym przypadku ta komiczna klatka - to zdecydowanie mój żywioł.  Podszedłem do mojej starej szafki. O proszę, nietknięta. Pamiętali o mnie. W sumie nie wiem, czy się cieszyć, czy denerwować. Pamiętali. 


Rozebrałem się, zostałem w samych spodenkach, napiłem jeszcze wody i zostawiłem ubrania i buty wraz z torbą w szafce. Zamknąłem ją. Na szczęście nie potrzebujemy kluczyków ani żadnych kart. Każdy uczestnik ustala szyfr do szafki przy przydziale. 

Nagle zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o szafkę, żeby nie upaść. Poczekałem, aż świat przestanie wirować. Nie będę kłamał, zaniepokoiło mnie to. Zamknąłem oczy i starałem jakoś się uspokoić.
Udało się. Świat przestał się obracać i mogłem normalnie ustać na nogach. 

Będę musiał szybko skończyć tę walkę. Mam tylko nadzieję, że sytuacja z przed chwili się nie powtórzy dopóki nie wygram. Potem już wszystko jedno. Nie mogę sobie pozwolić na przegraną. 

Spojrzałem na zegarek. Równo 00:00. Teraz mój czas. 

Dobra, nie ma co się stresować. To, że zakręciło mi się głowie, nie oznacza, że zaraz tu będę mdlał albo że zawroty głowy w ogóle powrócą. Uchiha, ogarnij się, ty się niczego nie boisz. 
Odepchnąłem się nogą od szafki, o którą ciągle się opierałem i ruszyłem w stronę wyjścia z pomieszczenia. Po przekroczeniu czerwonej zasłony oddzielającej "miejsce dla vipów" skierowałem się w stronę klatki, którą otoczyli przekrzykujący się nawzajem dżentelmeni. Niektórzy w kulturalny sposób kazali mi się jebać. Inni kazali jebać się mojemu przeciwnikowi, który stał w środku oparty o ścianę klatki. Owym przeciwnikiem był... Hidan? 


-------


Słońce tak pięknie wschodzi. Ptaszki śpiewają.
Niektórzy nie mają sposobności oglądać takich pięknych widoków. Ja należę do szczęśliwców, którzy codziennie wstają wraz ze wschodem Słońca, żeby zdążyć na szpitalny dyżur. 
No dobra. Nie codziennie, ale prawie! 
Te kilka razy w tygodniu wystarcza, żeby się na maksa zirytować. 
Nazywam się Haruno Sakura i czuję, że dzisiaj zdarzy się coś, co odmieni moje życie raz na zawsze, cha! 
Tak, mam takie przeczucie już od dwóch lat, ale staram się myśleć pozytywnie. Najważniejsze to się nie poddawać!
Wstałam, gdy minął czas na „jeszcze 5 minut”. Poszłam do łazienki, poranna toaleta i tak dalej. 
Ubrałam zwykłą białą bluzkę na krótki rękaw i dżinsowe spodnie. Do tego trampki i gotowa. Po śniadaniu - dokładnie o 5:20 - wyszłam do szpitala zamykając za sobą drzwi. Mieszkałam w małym mieszkaniu zawierającym jedną sypialnię, łazienkę i kuchnię. Nie potrzebowałam więcej. Gdy miałam gości to siadaliśmy zazwyczaj w kuchni, było tam wygodnie.. był telewizor.. czego więcej trzeba. Blok znajdował się blisko szpitala, więc nie miałam daleko. Dobrze, że mieszkam w centrum, bo inaczej nie wiem, o której musiałabym wstawać, żeby zdążyć na praktyki. Trochę bałam się, ponieważ moje miejsce zamieszkania znajdowało się blisko granicy z dzielnicą wschodnią, o której krążą różne, nieprzyjemne plotki. Na szczęście nie doszło nigdy do ataku na granicy. 
Szłam cały czas główną, brukowaną drogą w stronę wielkiego, białego budynku szpitala. 
Rozejrzałam się wokół. Ulica była pusta. Nie ma co się dziwić, w końcu mało kto wstaje tak wcześnie w soboty. 
Westchnęłam. 
Mijałam właśnie kwiaciarnię, która należała do rodziny mojej najlepszej przyjaciółki - Ino Yamanaki. Miałam ochotę z nią pogadać, przez moje praktyki dawno się nie widziałyśmy. Muszę do niej dzisiaj napisać. Wyciągnęłam w tym celu telefon, jednak moje plany wypadły mi z głowy, gdy zauważyłam, że jestem spóźniona 5 minut. Kurde. Zerwałam się do biegu w kierunku szpitala.
Jak to możliwe, że się spóźniłam?! Przecież miałam jeszcze z 10 minut!
Wbiegłam po schodach prowadzących do drzwi i wcisnęłam się do budynku. 
Będąc w środku, zdyszana oparłam ręce o kolana. Oby Tsunade nie zauważyła mojego spóźnienia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kilku lekarzy obserwując moje zachowanie spojrzało na mnie krzywo, po czym wrócili do rozmowy. Na krzesłach w poczekalni siedzieli pacjenci, którzy z nudów cały czas obserwowali moje poczynania. Zarumieniłam się. Nie lubię być w centrum uwagi. 
Szybko doprowadziłam się do porządku i podeszłam w stronę recepcji. Tutaj wreszcie jakieś normalne powitanie. Granatowowłosa dziewczyna siedząca za ladą patrzyła na mnie pięknymi białymi oczami i uśmiechała się. Ubrana była w biały uniform, a długie włosy miała związane w kucyk. Była naprawdę śliczna, zawsze zazdrościłam jej urody. Ja miałam pospolite, zielone oczy, normalna sylwetka, nie gruba, ale też nie strasznie chuda. Cóż, przynajmniej mój kolor włosów się wyróżniał.. Różowy. Poważnie. Wyglądałam jakbym się urwała z mangi.
Nie ważne, nie każdy musi być piękny. Chociaż zazwyczaj ładni ludzie w życiu mają łatwiej.
Odwzajemniłam uśmiech, po czym szybkim krokiem podeszłam do lady. 
-Widzę, że punktualność nie jest twoją mocną stroną. To już drugie spóźnienie.... - Usłyszałam tuż za sobą i zamarłam. Zagryzłam dolną wargę. - ... Sakuro.
Odwróciłam się szybko w stronę źródła dźwięku. Stała przede mną Tsunade we własnej osobie. Ubrany miała biały kitel, który wcale nie zasłaniał jej ogromnych piersi. Przyciągały one uwagę każdego rozmówcy. Włosy związane miała w dwa kucyki swobodnie opadające na jej plecy. Wpatrywała się we mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
Dobra. Może uda mi się załagodzić sytuację.
-O, dr Tsunade! Dobrze panią widzieć. Nie uwierzy pani co się stało! - powiedziałam przejęta.
Tsunade uniosła do góry jedną brew, po czym spojrzała na mnie z powątpieniem.
-Spóźniłaś się. - powtórzyła.
-Tak! Ale widzi pani, bo.. - zaczęłam, jednak nie dane mi było dokończyć, gdyż przerwało mi jej westchnięcie, popatrzyła na mnie jeszcze z przymrużonymi powiekami po czym podała mi kitel.
Patrzyłam na nią niedowierzając. 
-Do roboty, Haruno. 
Zamrugałam dwa razy, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. 
-To… To tyle? Żadnego ochrzanu, kary, zmywania podług w kostnicy? – Co się stało z dr Tsunade. Zawsze karała mnie za najmniejszą pomyłkę, a teraz po prostu daje mi kitel i po sprawie? Wow. 
Tsunade uśmiechnęła się do mnie kpiąco. 
-Wiesz, niezły pomysł z tą kostnicą.
Upsss..
-Ehee- zaśmiałam się nerwowo - już na szczęście nie musimy do niej wracać, jest po sprawie. 
-Dobra, po prostu następnym razem się nie spóźniaj – powiedziała i udała się w stronę swojego gabinetu. Chyba ma dzisiaj dobry dzień. Cóż, nie wnikam, mnie się upiekło. – A i przynieś zaraz kawę do mnie! – usłyszałam zza rogu. Ech. To się chyba nigdy nie zmieni.
-Upiekło Ci się - usłyszałam wesoły głos za swoimi plecami. 
Odwróciłam się i dostrzegłam wpatrującą się we mnie, uśmiechniętą granatowowłosą. Dziwne, od kiedy to ona odzywa się pierwsza. Praca między ludźmi w administracji chyba dobrze jej robi. Pamiętam, że zawsze jak odwiedzaliśmy ją z Naruto to albo się nie odzywała albo robiła to tak cicho, że nie dało się jej zrozumieć.
-Sama się zdziwiłam- powiedziałam i odwzajemniłam uśmiech. 
Przywdziałam kitel i ruszyłam w stronę pomieszczenia socjalnego.
W środku rozkoszowało się spokojem kilku lekarzy. Podeszłam do automatu z kawą. Gdy kawa się zaparzała przyglądałam się dokładniej osobom w pomieszczeniu. Kilku z nich kojarzyłam. W rogu siedziała Shizune, która jak co dzień nerwowo przeglądała jakieś papiery. Biedaczka. Jest asystentką ordynatorki Tsunade, a jako, że główna pani doktor jest niereformowalna jeśli chodzi o uzupełnianie dokumentacji to ktoś musi się nią zająć. W tym przypadku pani Shizune to skarb.
Przy osobnym biurku siedziała niezwykle pomarszczona kobieta, starsza niż cała wioska, a do tego wredna jędza. Mowa oczywiście o szanownej doktor Utatane. Nienawidzę kobiety. Zresztą z wzajemnością. Różnimy się tylko tym, że ja mam powody. Ta jędza uprzykrzała mi życie odkąd tylko rozpoczął się mój staż. A nie! Jej zdaniem ona miała świetny powód, żeby się czepiać. W końcu mam tylko 20 lat. Ciężko pracowałam, żeby dostać ten staż i to nie ona będzie decydować czy jestem gotowa na medycynę, czy nie. Zresztą… Tsunade poleciła mi się nią nie przejmować. 
Widziałam jak obrzuca mnie pogardliwym spojrzeniem i szybkim krokiem opuszcza gabinet, nieudolnie trzaskając drzwiami. 
W tym samym momencie Shizune zwróciła na mnie swoją uwagę. 
-Witaj Sakuro! Dawno się nie widziałyśmy.
-Dzień dobry, jakoś tak wyszło. Pani Tsunade powierza mi coraz to ważniejsze zadania. W tym momencie jest to zrobienie kawy… - powiedziałam nie szczędząc sarkazmu.
-No tak, tego Ci nie odpuści, haha. Pamiętam jak ja zaczynałam. Nie darowała mi nawet kiedy zdobyłam własny stołek! W każdym razie powodzenia! -  i wyszła. 
Westchnęłam po raz kolejny. Odwróciłam się i nalałam kawy do jednej z filiżanek. 
Po opuszczeniu pomieszczenia skierowałam się do gabinetu Tsunade. Czeka mnie ciężki dzień. 

----------------------


 Nie miałem walczyć z kimś nowym? Zresztą nie ważne. Nie raz mierzyłem się z Hidanem, rzadko kiedy udało mu się wygrać, więc nie było się czym przejmować. 

Znalazłem się na tyle blisko klatki by dostrzec jego kpiące spojrzenie. Zaraz będzie próbował mi dogadać, ja go zignoruję. Nic nowego. 
-No Uchiha, już myślałem, że stchórzyłeś, gdy dowiedziałeś się z kim będziesz walczył. Co, wróciłeś z wakacji i boisz się pobrudzić rączek? - No tak. Jak mówiłem, cały czas ten sam schemat. Aż żal odpowiadać. - Zapomniałeś języka w gębie? - kontynuował.
Niepotrzebnie przedłuża wszystko tą gadką. Westchnąłem. 
-Możemy zaczynać, czy dalej będziesz grał na czas chcąc oddalić swoją przegraną? Daj spokój oboje wiemy, że nie masz szans. - powiedziałem, naprawdę, nudziły mnie już te jego zaczepki. Gdyby chociaż wymyślił coś oryginalniejszego.
-Zaraz pożałujesz swych słów, Uchiha!- Powiedział i ruszył na mnie z pięściami.
Sparowałem jego prawy sierpowy i spróbowałem podciąć mu nogi. Udało mu się uskoczyć, ale to nie szkodzi. Szybko podskoczyłem i kopnąłem go w brzuch z obrotu. Uderzył plecami w ścianę klatki. 
Oparł się o nią dosłownie na sekundę, po czym wstał i postanowił czekać w pozycji obronnej. Zbliżałem się do niego powoli, nieznacznie zwiększałem tempo, żeby w odległości około jednego metra skoczyć w jego stronę. Uchylił się w ostatniej chwili. Dostrzegłem zbliżającą się w kierunku mojej twarzy nogę. Ustawiłem gardę. Zabolało tylko trochę. Przynajmniej mnie nie uszkodził. Złapałem jego nogę zanim zdążył ją zabrać i pociągnąłem. Stracił równowagę i runął na ziemię. Od razu założyłem mu dźwignię czekając aż się podda. Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że szybko poszło i Hidan chyba wypadł z formy, gdy zakręciło mi się w głowie. Tym razem mocniej. Cholera, znowu. Z trudem stałem na nogach. Słyszałem jęki niezadowolenia ludzi, którzy obstawiali moją wygraną. Spojrzałem w stronę mojego przeciwnika, który zdążył już pozbierać się po upadku i patrzył na mnie najpierw ze zdziwieniem, a następnie kpiąco. 
-Coś nie tak, Uchiha? Już się poddajesz? Bo ja się dopiero rozkręcam. - usłyszałem jego głos, ale nie mogłem dłużej podtrzymywać z nim kontaktu wzrokowego, ponieważ ten typ rzucił mną o ramę klatki. 
Bolało jak cholera. 
Próbowałem się pozbierać, ale tak kręciło mi się w głowie, że nie wiedziałem, gdzie jest góra, a gdzie dół. Po chwili udało mi się wstać i jakoś nie upaść jednak gdy tylko zrobiłem krok Hidan podbiegł do mnie i kopnął mnie z kolanka w żołądek. 
Usłyszałem zdegustowany jęk ludzi oglądających to widowisko.
Nie widziałem już przeciwnika, obraz mi się rozmazywał. W pewnym momencie było lepiej i dostrzegłem oddalającego się ode mnie Hidana, który jak gdyby nigdy nic odwrócił się ode mnie plecami i kłaniał się obserwatorom. 
Oczywiście - jak to siwowłosy ma w zwyczaju - już mnie zlekceważył. 
Możliwe, że słusznie, nie jestem w stanie nic zrobić. Ta bezsilność jest dobijająca. 
Moje rozmyślenia przerwał mi przeciwnik, który postanowił zwrócić na mnie swoją uwagę, nie patyczkował się i od razu wymierzył cios prosto w twarz z taką siłą, że poleciałem na drzwi klatki. 
-Oo, już masz dosyć, chcesz wyjść? - zaszydził. 
Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, zresztą co miałem mu odpowiedzieć? Nie miałem ochoty szczekać, gdy nie byłem w stanie nic zrobić. 
Dobra. Czas wziąć się w garść. Cholerne zawroty głowy. Już dawno bym to wygrał, a teraz? Nawet nie jestem w stanie określić jego położenia. Dziwne, że jeszcze nie zemdlałem.
Oparłem się o kolana i - chwiejąc się - wstałem.
W sumie to nie wiem po jaką cholerę, bo ten chuj zaraz znowu mną rzucił o podłogę. 
Pierdolę, nie wstaję. 
I tak sobie spokojnie leżałem i próbowałem się uspokoić, dopóki ta gnida nie postanowiła mi przeszkodzić i zajebać mi nogą w plecy. Bolało.
Dobra, wciąż jestem przytomny. Ciągle mogę to wygrać. 
Zrobiłem trzy głębokie wdechy. Wtedy wreszcie się doczekałem. Świat przestał wirować, w uszach przestało szumieć. No, Hidan, teraz masz przesrane. Podniosłem się i spojrzałem na przeciwnika. Stał on odwrócony do mnie plecami i wykrzykiwał jak to mnie wykończy, ciekawe. 
Nie jestem tchórzem, nie chciałem go atakować od tyłu. Odchrząknąłem głośno, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Podziałało, natychmiast odwrócił się w moją stronę. 
-Tyy - zaczął. 
-Ja. - Uśmiechnąłem się kpiąco, widząc wściekłość wypisaną na jego twarzy.
-No, teraz przynajmniej będę miał więcej satysfakcji, gdy złoję Ci dupę.
-Małe pieski szczekają najgłośniej - powiedziałem i przeszedłem do ofensywy. 
Hidan jak na zawołanie odskoczył w tył chcąc kupić sobie trochę czasu. Nic mu to nie dało. Zaraz znalazłem się przy nim i przywitałem pięść z jego twarzą. Zachwiał się na moment, po czym zamachnął się chcąc mnie uderzyć, zauważyłem, że przeniósł ciężar ciała na prawą nogę. Zwinnie podciąłem ją, a mój przeciwnik wylądował na ziemi. Postanowiłem dokończyć to, co przerwano mi wcześniej i założyłem mu dźwignię, unieruchamiając go i przy okazji podduszając, zanim zdążył nabrać powietrza. Wiedziałem, że nie ważne co bym zrobił Hidan sam się nie podda ale po 10 sekundach unieruchomienia z pewnością przerwą walkę. Nie chcą zgonów, zwłaszcza, że Hidan należy do bandy organizatora. 8, 7, 6, 5, 4... Czułem jak moja ofiara szarpie się, próbując się uwolnić, jednak jej próby spełzły na niczym. 2, 1..
Klatka otworzyła się, co oznaczało koniec walki.
W tym samym momencie zaprzestałem poprzedniej czynności i wstałem na równe nogi. Tak miało się to zakończyć już dobre 10 minut temu. 
Słyszałem hałas wokół mnie, tym razem nikt nie buczał. Wszyscy darli się, co oznaczało, że są zadowoleni, widać nasza walka wielu zainteresowała. Widziałem jak formuje się coraz większa kolejka do zapisów. 
Wyszedłem z klatki. Już nie musiałem się przejmować Hidanem. Zasady są takie, że walczyć można tylko w klatce. 
Skierowałem się w stronę szatni. Po drodze ludzie gratulowali mi udanej walki, niektórzy, a konkretnie ci obstawiający moją wygraną stawiali mi drinki, nawet słyszałem jak Kakuzu obstawiał już moje następne walki. Ludzie się nabierali, a ja jeszcze na żadne walki się nie zgłaszałem. Cóż, nie moja sprawa. 
Szatnia była pusta, poszedłem do łazienki. Obejrzałem się w lustrze, na twarzy miałem tylko średniej wielkości rozcięcie przy czole. Gorzej wyglądały moje plecy i brzuch. Rzadko wychodziłem z walk z jakimikolwiek obrażeniami, tym razem Hidan nieźle mnie załatwił.
Podszedłem do zlewu, musiałem zmyć z siebie krew zmieszaną z potem. Zakręciło mi się w głowie, ale tylko na chwilę. Ech, mogłoby już przestać. 
Wróciłem do szatni, jak się okazało, czekał tam na mnie Hidan. Mogłem się tego spodziewać. On nigdy nie odpuści po przegranej. 
-Czego tu chcesz, twoja szatnia znajduje się w sekcji B, czyżbyś dostał tak mocno, że mylą Ci się kierunki? - zakpiłem z niego. 
Podszedł bliżej mnie, widziałem wściekłość malującą się na jego twarzy. 
-Uważaj, Uchiha. - powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia. 
Poważnie? Tylko tyle? Zazwyczaj siedział tu, dopóki sam go nie wywaliłem. Co za koleś. Gorzej niż z babą, nigdy nie wiesz, co mu po głowie chodzi. 
Postanowiłem jak zwykle nie zawracać sobie nim głowy i podszedłem do szafki, przy której mogłem wreszcie się ubrać. 
Wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się w stronę baru. Trzeba zakończyć ten dzień w godny sposób. 
-To samo, co wcześniej. - powiedziałem przerywając blondi, która podchodząc w moją stronę nawijała coś na temat mojej walki. Zirytowana podała mi kieliszek z gotowym drinkiem, po czym odeszła w stronę klientów, którzy przynajmniej jej nie ignorowali.
Zauważyłem bandę dziewczyn przy końcu baru. Od kiedy ma tu wstęp tyle dziewczyn. Podziemia są przecież tylko dla zaproszonych. 
Jedna z nich, wysoka o rudych włosach, ubrana w czarną, chyba 2 rozmiary za małą sukienkę, ledwo zakrywającą dupę, podeszła do mnie. Zatrzymała się zaledwie kilka centymetrów obok i nachyliła się tak, że miałem widok na dwie kształtne półkule. Składała mi dwuznaczne propozycje na ucho. A więc to dziwki. Słyszałem, że gdzieś w podziemiu można znaleźć burdele, sklepy z bronią i wiele innych ciekawych miejsc, jak wiadomo gdzie szukać. 
Postanowiłem zignorować dziewczynę kompletnie. Wypiłem na raz napitek, zostawiłem pieniądze na ladzie i wyszedłem.
Dziewczyna stała oszołomiona, zapewne nie mogąc uwierzyć w to, że została zignorowana. 
Żeby było jasne: nie jestem gejem. Po prostu takie sytuacje były u mnie na porządku dziennym. Gdziekolwiek bym nie poszedł, wszystkie przedstawicielki płci pięknej się do mnie lepią. 
Jednak obrzydzają mnie dziewczyny, które nie mają szacunku dla samych siebie. 

-Hej, Sasuke. Widzę, że wróciłeś na stare śmieci – usłyszałem znajomy głos za sobą. Odwróciłem się w stronę dźwięku. Za mną stał białowłosy chłopak w moim wieku, oczy miał koloru jasnego fioletu a ubrany był w fioletową koszulkę bez rękawów i białe spodenki.
-Suigetsu. 
- Szefie, nie widzieliśmy się pół roku! Opowiadaj jak było w stolicy! - po tych słowach nadeszła fala pytań o wszystko, większość z nich dotyczyła jedzenia. Normalnie drugi Naruto. On potrafił dniami i nocami nawijać o ramenie. Swoją drogą dawno go nie widziałem. Ciekawe, co tam u niego. Chyba nie powinno mnie to interesować, w końcu on ma teraz swoje własne życie, nowych przyjaciół. Nasza przyjaźń skończyła się, gdy wuj postanowił przenieść mnie do liceum w Oto, chociaż wszystko zaczęło psuć się od dnia, w którym straciłem rodziców.  Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym został w Konoha, wuj twierdził, że zmiana towarzystwa dobrze mi zrobi. Sam nie wiem, czy to prawda. W sumie nie ma co się w tej sprawie zastanawiać, czasu nie da się cofnąć.
Właśnie w Oto poznałem tę trójkę – Juugo, Suigetsu i Karin. Bywają często denerwujący jednak mogłem trafić gorzej, oni przynajmniej się nie denerwowali, gdy ich ignorowałem.
A propos ignorowania… Nie zwracając uwagi na jego pytania odwróciłem się w stronę wyjścia. Przed następnym ruchem powstrzymał mnie niestety nagły ciężar, który zwalił się na moje plecy, powodując silny ból. Jakby nie patrzeć niedawno sporo w nie oberwałem. 
Syknąłem i stanowczo odsunąłem od siebie napastnika, którym okazała się czerwonowłosa dziewczyna o czerwonych oczach schowanymi za okularami w grubej oprawce. Dziewczyna miała na sobie opiętą, fioletową kamizelkę i czarne spodenki. Owa dziewczyna to oczywiście Karin - dziewczyna Suigetsu. A przynajmniej tak było pół roku temu, kiedy wyjeżdżałem. Już wtedy często się kłócili. Suigetsu (mi zresztą też) nie podobało się zachowanie Karin w stosunku do mnie. Jak widzę w tej sprawie nic się nie zmieniło, lepiej by było dla białowłosego gdyby zerwali… Zresztą o czym ja myślę, to nie moja sprawa. 
-Sasuke-kun! Tak się stęskniłam! – jej głos nie zmienił się ani trochę. Nadal był strasznie denerwujący. 
-Karin, dałabyś mu wreszcie spokój – wtrącił Suigetsu. W jego tonie głosu nie słyszałem dawnej irytacji ani zazdrości. To dobry znak. 
-Zamknij się rybi móżdżku – rzuciła czerwonowłosa i już chciała się na mnie rzucić, lecz zwinnie wykonałem unik przez co wylądowała na podłodze. 
-Sama masz rybi móżdżek! – krzyknął Suigetsu. Zachowywali się jak dzieci. Czyżby przez moją nieobecność cofnęli się w rozwoju? 
Karin szybko się pozbierała i popatrzyła na Suigetsu z nienawiścią.
-Nikt cię o zdanie nie pytał – powiedziała dumnie i stanęła obok. Nie minęło 5 sekund i znowu zaczęli się kłócić. Ja już tylko czekałem na odpowiedni moment, żeby się wymknąć. 
Chwila. Jest Karin, Suigetsu..
-Gdzie Juugo? – spytałem przerywając wywód Karin na temat dobrego wychowania.
-Ostatnio jak go widziałem to szedł zapisać się na arenę. A tak swoją drogą świetna walka, ta przed chwilą. Nie rozumiem tylko, dlaczego dałeś się tak poturbować. 
-Ja też – powiedziałem i jak najszybciej poszedłem do wyjścia. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie zatrzymywał, miałem dziwne przeczucie, że powinienem wrócić czym prędzej do domu.


--------------


W szpitalu było dziś bardzo spokojnie. Nie było żadnych niespodziewanych przypadków. 
Siedziałam właśnie na oddziale pediatrycznym i obserwowałam poczynania pielęgniarki, która próbowała pokojowo namówić dziecko do przyjęcia lekarstwa. Dobrze, że Tsunade dała mi teraz trochę luzu. Równo o godzinie 16 mogłam opuścić szpital. Spojrzałam na zegarek. Zostało jeszcze 20 minut.
Czas szybko minął. Zaniosłam papiery z oddziału do gabinetu ordynatorki i mogłam opuścić budynek. 
Przed wyjściem porozmawiałam jeszcze trochę z Hinatą, która okazała się nie być taka zła, gdy już zacznie się odzywać. 
Po 5 minutach byłam już w drodze do domu. Zastanawiałam się w jaki sposób spędzić resztę dnia, wtedy przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Ino. 
Z uśmiechem na ustach wykręciłam numer do przyjaciółki.

-Halo? - Usłyszałam po 2 sygnałach.
-Hej Ino, tu Sakura - przywitałam się.
-O proszę, kto postanowił sobie o mnie przypomnieć - zakpiła. 
-Hej, to nie tak, że zapomniałam! Dobrze wiesz, że nie mam czasu. Ostatnio jedyne co robię to siedzę w szpitalu. Dzisiaj mam luz! Co ty na to? - powiedziałam z nadzieją.
-Nooo, widzisz nie wiem. Mamy ruch w kwiaciarni. Nie wiem czy mogę opuścić ją w takim momencie, to dla mnie bardzo ważne..
Tak jasne. Ech.. Czyli się obraziła.
-Wiesz.. Planowałam iść na zakupy do tej nowej galerii... Ale skoro nie chcesz.. 
-Do-Dobra, czekaj! Nie byłam na zakupach od wieków... - westchnęła. – Okej, zgadzam się. 
-To kiedy masz czas? 
-Mogę nawet teraz. 
-Teraz to ja nie bardzo mogę, muszę się ogarnąć... Zajdę po Ciebie o 17, co ty na to?  
-Ok, mi pasuje. To do zobaczenia.
-Pa! - powiedziałam i rozłączyłam się. 

 Chowając telefon zorientowałam się, że jestem już prawie pod domem. Szybko pokonałam ostatni odcinek drogi i wspinałam się po schodach prowadzących do mieszkania. 
Pierwsze co odwiedziłam to kuchnia. Byłam głodna jak wilk. Wstawiłam wodę na kolejną herbatę (chyba już byłam od niej uzależniona) i zrobiłam sobie kilka kanapek. 
Gdy byłam już najedzona poszłam do łazienki, żeby się odświeżyć. Ubrałam się w białą bluzkę, dżinsowe spodnie i na to koszulę w czerwoną kratę. 
Cały proces zajął mi nie więcej niż pół godziny więc pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. Nie wiem, czy byłam zmęczona. Bardzo możliwe. Jednak byłam tak bardzo podekscytowana spotkaniem z przyjaciółką, że tego zmęczenia nie odczuwałam. 
Pewnie wieczorem da ono o sobie znać ze zdwojoną siłą. 
Cóż, jestem gotowa na to poświęcenie. 

W końcu nadszedł czas by wychodzić. Założyłam trampki i wzięłam bluzę na wszelki wypadek. Zamknęłam za sobą drzwi i skierowałam się w stronę kwiaciarni Yamanaka. 
Na miejscu za kasą zastałam nieznaną mi brunetkę, miała ona brązowe oczy a ubrana była w bladoróżową sukienkę. Dziwne, rodzina Yamanaka nigdy nie przyjmowała do kwiaciarni osób spoza rodziny. 
Podeszłam do kasy i spytałam o Ino. Kobieta poleciła mi udać się do ogrodu. Tam zastałam blondynkę, która kończyła podlewać kwiaty przy fontannie. 
-Widzę, że jesteś już gotowa – stwierdziłam. 
Blondynka szybko odwróciła się w moją stronę. 
-Matko, Sakura jak dobrze Cię widzieć – powiedziała i rzuciła się mi na szyję - czuję się jakbyśmy się wieki nie widziały.
-Postaram się zrekompensować moją nieobecność – zapewniłam. 
-No ja myślę, Haruno. 
-Więc lecimy na zakupy! – powiedziałam i entuzjastycznie uniosłam ręce do góry. 
Ino zaśmiała się i pociągnęła mnie w stronę galerii. 
Matko jak ja jej dawno nie widziałam. Ani na moment między nami nie zapanowała cisza. Nie zdążyłyśmy skończyć jednego tematu a już nachodził nas następny. 
Doszłyśmy do galerii. Zwiedzanie jej połowy zajęło nam dobre 2 godziny. Było kilka fajnych sklepów, ale bez szału. 
-Cieszę się, że wreszcie wyszłyśmy gdzieś razem – powiedziała z uśmiechem Ino. – Poważnie nie wiesz jak się stęskniłam. Wiele razy chciałam do ciebie zadzwonić, ale bałam się, że trafię akurat na twój dyżur a nie chciałam ci zaszkodzić. 
-Następnym razem pamiętaj, żeby się nie krępować. Od ciebie miałabym nie odebrać?! – zaśmiałam się. 
-Haha, dobrze następnym razem będę bezwzględna. 
-Trzymam za słowo.
-Saki zmęczyłam się już trochę. Chodź do tamtej kawiarni – wskazała na przyjemnie wyglądające miejsce usytuowane obok sklepu z prezentami. 
-Ok – powiedziałam krótko i skierowałyśmy się w tamtą stronę. 
Zamówiłam zieloną herbatę i szarlotkę a Ino mocną kawę i gofra z konfiturą jagodową.
-Wiesz, że Shikamaru wreszcie wziął się za Temari? – zagadnęła Ino. 
-Poważnie, naprawdę już myślałam, że nigdy nie weźmie się do roboty. 
-Ja też, dziwne, że takiemu leniowi jak mu chce się jeździć dla dziewczyny aż do Suny. 
Co prawda to prawda. Shikamaru, wysoki brunet o czarnych oczach i włosach wiecznie związanych w kitkę jest mega leniwy. Nadrabia jednak swoje lenistwo ogromnym IQ. Jest zarazem najbardziej leniwą, ale też najmądrzejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam.
-Ech.. On przynajmniej kogoś znalazł. Zazdroszczę mu. Chciałabym się zakochać – no poważnie, czy ja chciałam tak dużo? 
-Oj Saki, na wszystko przyjdzie pora. Mówię ci z doświadczenia, nie chcesz się zakochać. Kiedyś wydawało mi się, że kogoś kocham. Jednak to chyba nie było to… - zamyśliła się.
-O kim mówisz? Nigdy nie mówiłaś, że byłaś zakochana – zdziwiłam się. 
-Tak, był taki jeden ale kiedyś odszedł bez pożegnania… Zresztą to nie jest ważne. Będą następni prawda? – nie byłam za bardzo przekonana, ale pokiwałam głową.
Chwilę milczałam, ale w końcu nie wytrzymałam. Musiałam wiedzieć. 
-Jakie to uczucie. Kochać kogoś w taki sposób? 
Ino spojrzała na mnie zdziwiona, a ja czułam jak się rumienię.
-Nigdy nie byłaś zakochana? – spytała.
-N-Nie… Wiesz, nigdy nie miałam okazji – powiedziałam zawstydzona. Nie chciałam wracać do przeszłości. Krępowało mnie to trochę.
-Ach, no tak przepraszam. Kompletnie zapomniałam – powiedziała i klepnęła się w czoło. 
-Nie szkodzi – zachichotałam. – Więc, jakie to uczucie? 
-Sakura… Ja w sumie sama nie wiem. Ja... Nie jestem pewna czy to było to – powiedziała trochę nerwowo. Nic nie rozumiałam. Nie lubiłam takiego stanu. 
Westchnęłam. 
-Spotkałabym się chętnie z innymi – postanowiłam zmienić temat. - Może zrobiłybyśmy jakieś spotkanie naszej starej klasy? Fajnie będzie posłuchać po półtorej roku co tam u innych.
Uśmiechnęłam się na samą myśl o ponownym spotkaniu z przyjaciółmi.
-A wiesz, że to super pomysł? – poparła mnie – Musimy zorganizować spotkanie klasowe. Już ja się o to postaram! Skontaktuję się z innymi i dam ci znać. Kiedy masz jeszcze wolny termin? 
-Mogę wziąć wolne w każdej chwili. Myślę, że Tsunade nie będzie miała nic przeciwko. Już zaproponowała mi, żebym odpuściła sobie jutrzejszy dzień i wyszła gdzieś się rozerwać. 
-Zaraz, zaraz. Masz jutro wolne? – spytała niedowierzając. 
-No… Tak… Czemu pytasz? – odparłam lekko zdezorientowana.
-I ty mi dopiero teraz mówisz?! Idziemy, już – wstałam natychmiast, jej stanowczy ton mnie przeraził.
-Ino, gdzie ty chcesz iść? – powiedziałam próbując za nią nadążyć. 
-Idziemy do klubu. Musisz się rozerwać, a do tego nie nadaje się zwykłe spotkanie w galerii, proszę cię. 
Do klubu? Cóż, zawsze to jakieś nowe doświadczenie, a Ino w takim stanie nie chciałam się sprzeciwiać.
-Ale Ino.. Ja nie wiem w co się ubrać – powiedziałam zawstydzona.
Odwróciła się i uśmiechnęła. 
-Spokojnie, zaraz pójdziemy do ciebie i coś wybierzemy. 


Najpierw poszłyśmy do domu Ino. Ona wyciągnęła ze swojej szafy gotowy strój i pobiegła do łazienki. Po 20 minutach była już gotowa. 
Około 20:20 byłyśmy już u mnie w pokoju. Tam Ino przejrzała moją szafę, wybrała czarne spodenki z wysokim stanem i szarą koszulkę, do tego jakieś dodatki i kazała mi to założyć. Bez sprzeciwu wcisnęłam się w ubrania. Weszłam do łazienki gdzie czekała na mnie Ino z przygotowaną paletą do makijażu. 
Przełknęłam głośno ślinę. Nie lubiłam się malować, ale nie chciałam się teraz sprzeciwiać. Zdeterminowana mina Ino mnie zniechęcała. Chyba naprawdę zależało jej na dzisiejszym wyjściu. 
Przed wyjściem obejrzałam się w lustrze. 
Nie wyglądałam źle. Na szczęście udało mi się wybłagać nie zbyt mocny makijaż. 
Po chwili już wychodziłyśmy z domu, zamknęłam za sobą drzwi i poszłyśmy w kierunku najbliższego klubu. Znajdował się on 10 minut drogi od mojego domu. Było to miejsce położone prawie, że we wschodniej dzielnicy, jednak było dobrze chronione, więc nie czułam żadnego strachu. 

Wkrótce znalazłyśmy się już przed jego drzwiami. Ochrona przepuściła nas bez żadnego problemu. 
Bar składał się głównie z barw fioletowo-zielonych. Na środku znajdował się parkiet pod wielką kulą dyskotekową, podobna była do tych z lat 70. Po prawej stronie znajdowały się stoliki od dwu do ośmioosobowych, a po lewej długi bar. 
Na początek podeszłyśmy do baru i zamówiłyśmy po drinku. Ino twierdziła, że mi się przyda. Co racja to racja, byłam trochę spięta. Ale miałam prawo, rzadko kiedy bywałam w podobnych sytuacjach. 
Wypiłam na raz podany mi alkohol i oparłam się o ścianę. Obok mnie stała Ino i przedstawiała swój plan na dziś wieczór, który obracał się wokół braku zobowiązań i dobrej zabawy.
Ja chciałam tylko dobrze się bawić. Poszłyśmy tańczyć. W pewnym momencie zauważyłam jak jeden chłopak stojący pod ścianą mnie obserwuje. Miał czarne włosy, z daleka udało mi się dostrzec jego błyszczące, niebieskie tęczówki. Trochę mnie to krępowało. Starałam się zignorować jego natarczywy wzrok i kontynuowałam taniec. Z czasem udało mi się rozluźnić i razem z Ino wydurniałyśmy się na środku parkietu. Ino co chwilę zamawiała coraz to więcej alkoholu. 
Nagle poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w talii. Na początku się wystraszyłam i aż podskoczyłam. Jednak gdy ręce nie zniknęły odwróciłam się. Przede mną stał bardzo przystojny brunet. Wpatrywał się we mnie swoimi niebieskimi oczami. Od razu rozpoznałam w nim chłopaka, który już wcześniej przykuł moją uwagę.
Odsunęłam się od niego speszona i wróciłam do tańca. Po chwili dołączył do zabawy, jednak nie odstępował mnie na krok. Tym razem zauważyłam, że nie chciał znów zrobić nic co by mnie spłoszyło. No, za to miał plusa. Z czasem zaczęliśmy tańczyć razem, było nawet… Przyjemnie. Tak mi się wydaje. Śmialiśmy się razem i żartowaliśmy gdy była ku temu okazja.

W końcu zmęczyłam się i podeszłam do baru. Miałam wrażenie, że chłopak za mną pójdzie. 
Odwróciłam się i jak się okazało miałam rację. Za mną szedł szeroko uśmiechnięty chłopak. Co za przylepa – przyszło mi na myśl, jednak musiałam przyznać, że chyba zawiodłabym się, gdyby za mną nie poszedł.
-Świetnie  tańczysz – powiedział, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Mógłby w ogóle nie schodzić, tak wyglądał świetnie. 
Uśmiechnęłam się. 
-Dziękuję, tobie też nawet idzie – zażartowałam, na co on się zaśmiał. Miał taki zarażający uśmiech. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Podeszliśmy razem do baru. 
-Czego się napijesz? – spytał. 
-Woda wystarczy – powiedziałam. Miałam już dosyć alkoholu. Nigdy nie lubiłam pić, chyba, że w celu rozluźnienia, jak na początku. 
-Dwa razy wodę – powiedział do barmana. Po chwili stały przed nami dwie szklanki. 
-Chciałbym poznać twoje imię – powiedział prosto z mostu wpatrując się we mnie intensywnie. Krępowało mnie to spojrzenie. – Więc? – zapytał, po dłuższym braku odpowiedzi z mojej strony. – Halo? Jest tam kto? – zmarszczył uroczo brwi, nie wiem, czemu do tej pory nic nie odpowiadałam. Wpatrywałam się w jego piękne tęczówki.
-S-Sakura – zająkałam się. Chłopak zareagował śmiechem.
-Ale odpłynęłaś – uśmiechnął się uroczo – masz śliczne imię, wiesz? Pasuje do ciebie. 
-A ty? – spytałam chcąc odciągnąć uwagę od mojej osoby. Naprawdę dziwnie się czułam w jego towarzystwie. 
-Izao – powiedział.
-Ładnie – uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam dyskretnie w stronę parkietu. Wzrokiem szukałam Ino. W końcu znalazłam ją zabawiającą się z jakimś chłopakiem na środku parkietu. 
-Chcesz wracać? – usłyszałam obok siebie. 
W głowie oceniłam swoje siły. Pół dnia w szpitalu, galeria, dość długi taniec na parkiecie. 
-Spasuję – odparłam. 
-Spoko, w takim razie potowarzyszę ci tutaj, oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.
-Oczywiście, że nie – uśmiechnęłam się serdecznie. 
-Mieszkasz w Konoha? Jesteś chyba w moim wieku, a nigdy cię tu nie widziałem – stwierdził a pomiędzy jego brwiami pojawiła się leciutka zmarszczka. 
-Tak, mieszkałam tutaj od zawsze. Mało kogo znałam, moi rodzice byli trochę w stosunku mnie.. Nadopiekuńczy – powiedziałam. Mijało się to z prawdą, jednak nie miałam ochoty opowiadać o sobie obcemu człowiekowi.
-Rozumiem… - widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć, jednak w tym samym momencie podbiegła do nas Ino. 
-Sakura, ja już będę się zbierać – powiedziała naburmuszona.
-Co się stało? – spytałam zaskoczona. To przecież ona tak bardzo chciała tu przyjść a teraz nie ma nawet 1 w nocy a ona wychodzi? 
-Za parę godzin muszę jechać do Tokio. Dopiero się dowiedziałam – westchnęła. 
-Szkoda. Poczekaj, odprowadzę cię – spojrzałam w kierunku chłopaka – dziękuję za towarzystwo – powiedziałam z uśmiechem.
-Ja również – powiedział, ale dostrzegłam w jego oczach lekki protest – mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – powiedział z nadzieją.
-Na pewno – zapewniłam go i skierowałyśmy się z Ino do wyjścia. Trochę mi ulżyło, gdy zaczęłyśmy się oddalać. Jednak ciągle czułam na sobie jego spojrzenie.
Już prawie przekroczyłyśmy drzwi, gdy ktoś złapał mnie za rękę. 
-Izao? 
-Daj mi swój numer – znowu ta bezpośredniość. Przeanalizowałam za i przeciw i postanowiłam, że czemu nie? 
Podałam mu swój numer telefonu i wreszcie mogłam opuścić klub.
Na zewnątrz zimne powietrze pieściło moją skórę. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo w środku było duszno. 
-Kto to był? – spytała Ino zaciekawiona. 
-Izao – odpowiedziałam prosto. 
-Liczyłam na jakieś szczegóły – mówiła podekscytowana. 
Uniosłam do góry jedną brew. 
-Nie ma o czym mówić, nie było żadnych szczegółów.
-No weź… No mi nie powiesz? – zrobiła maślane oczka. 
-Ino, nie mam o czym mówić, naprawdę – zaczęło mnie to już troszkę irytować. 
-Ech… Ja i tak się dowiem! Widziałam, jak na ciebie patrzył, na pewno są jakieś szczegóły – powiedziała pewna swego. 
-To znaczy jak? – spytałam zdziwiona. 
-Nic nie zauważyłaś? – ona zdziwiła się jeszcze bardziej.
-Ale.. Co miałam zauważyć? – nie rozumiałam o co jej chodzi. Jego wzrok może i był na swój sposób krępujący, ale nie zauważyłam w nim niczego szczególnego. 
-Em.. No wiesz.. – zająkała się – A ty co o nim myślisz? – zmieniła temat.
-Widzisz, on jest taki… - zaczęłam, jednak nie dane było mi skończyć. To co, a raczej kogo zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Automatycznie zatrzymałam się i wpatrywałam w niego. On mnie nie zauważył. Szedł dalej przed siebie. - …cudowny. 


-------------


Szedłem teraz znowu przez ciemne korytarze starając się nie pomylić drogi. Słyszałem o wielu wejściach. W wielu miastach. Ale tutaj, w Konoha, trafiło mi się chyba najbardziej skomplikowane. To podziemie jest jak labirynt. 
W końcu znalazłem drabinę oświetloną czerwonym światłem na końcu korytarza. Wspiąłem się na samą górę, podniosłem klapę i wreszcie mogłem oddychać świeżym powietrzem. 

Rozejrzałem się wokół. Uliczkę oświetlało nikłe światło latarni. Znajdowałem się właśnie w ślepym zaułku do którego prowadzi wąska szczelina między opuszczonymi blokami we wschodniej części miasta. Mało kto się tu zapuszcza. Uważają te miejsce za niebezpieczne, kiedyś dochodziło tu do wielu napadów. To zasługa Paina, dobrze wykonuje swoją robotę i wejścia do podziemi są bezpieczne. Nikt tu nie przychodzi. 
Ruszyłem w stronę domu. Jakbym tu jeszcze stał chwilę, to uznaliby moje zachowanie za podejrzane, są bardzo ostrożni. Wiedziałem, że jestem w tym momencie obserwowany. Każde wejście jest obstawione przez strażnika. Kiedyś ustaliśmy z Suigetsu, że zmieniają się co 2 godziny. Zapisują godzinę, imię i nazwisko osoby, w momencie wejścia i opuszczenia podziemi. W sali głównej są kamery, które rejestrują czas od wejścia "obiektu", dzięki temu wiedzą, jeśli pokonywałeś korytarze zbyt długo, sprawdzają, czy nic nie kombinujesz.
Mają całą bazę danych opisującą najmniejszy szczegół twojego życia. Wystarczy jedno kliknięcie i wiedzą o tobie wszystko.

Przecisnąłem się przez szczelinę między blokami, włożyłem ręce w kieszenie i przeszedłem jeszcze przez dwie wąskie uliczki. Wyszedłem na główną drogę wschodniej dzielnicy. Ulica była pusta. Ani żywej duszy. Ruszyłem w stronę centrum, tam gdzie znajduje się mój dom. Dzielę go wraz z wujem - Madarą. A przynajmniej na papierze, ponieważ w domu można go znaleźć raz na ruski rok. Zazwyczaj siedzi zamknięty w swoim biurze w północnej lub południowej dzielnicy. Bynajmniej mi to nie przeszkadza. Spojrzałem jeszcze na zegarek, który wskazywał kilka minut po 1 w nocy. Wyjątkowo wcześnie dziś wracam… i wyjątkowo trzeźwy.  
W celu zajęcia się czymś podczas drogi zacząłem kopać znajdujący się na mojej drodze kamień. Dobra zabawa trwała dopóki nie kopnąłem go trochę mocniej przez co wylądował za bardzo po lewej. Stwierdziłem, że nie chce mi się do niego podchodzić, więc już bez zbędnych urozmaiceń pokonałem ostatni odcinek drogi we wschodniej dzielnicy. Skręciłem w wąską alejkę oddzielającą tą część miasta od centrum, gdy zawroty głowy powróciły, teraz było gorzej, zatrzymałem się w obawie przed upadkiem i starałem się utrzymać równowagę. W tym samym momencie ktoś mnie szarpnął za bluzę i poczułem uderzenie w twarz, następnie smakowałem ziemi, cholera. Dałem się podejść. 
Próbowałem wyłapać jakiekolwiek bodźce z otoczenia. Nic, kompletne zero. Czyżbym odpływał? 
Nie słyszałem kroków przeciwnika. Zrobiło mi się ciemno przed oczami gdy próbowałem wstać. 
Następnie jedyne co pamiętam to ogromny ból w głowie, posmak metalu w buzi i bardzo znajomy mi śmiech.
Dalej już tylko ciemność.



Cieszę się, że udało mi się dokończyć rozdział przed końcem tygodnia, tak jak obiecałam. 
Trochę mi głupio. Dzisiaj 14 luty, a tutaj 0 love. Obiecuję się poprawić w następnych rozdziałach! Tak się złożyło, że mam już sporą część rozdziału II, więc nie będziecie musieli długo czekać na kontynuację.
Enjoy!

PS: KOMENTARZE MILE WIDZIANE. XD

2 komentarze:

  1. Cóż, rozumiem, że to początek, więc niewiele się dzieje. Tekst nie jest zły. Ciekawy, aczkolwiek można wyłapać wiele błędów. Niektóre zdania nie pasują do reszty, pojawiają się literówki, jednak nie oznacza to, że od razu przekreślam tego bloga. Będę tutaj zaglądała, bo fabuła przypadła mi do gustu, a SasuSaku to moja ulubiona para:) Poza tym, chciałabym coś napomknąć, co do długości rozdziałów. Są za długie;/ Muszę przyznać, że najpierw wcale nie chciało mi się tego czytać, ale zebrałam się psychicznie i ot, skończyłam.
    No więc, rozwijaj się i weny!:)
    Aha, i tak dodatkowo zapraszam do siebie:
    the-way-to-wings.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem fajnie się czyta długie rozdziały, bo gdy rozdział jest krótki to nie zdążysz się wciągnąć, a już koniec.
    Ale to już u każdego sprawa indywidualna - "każdemu nie dogodzisz". :)
    Opowiadanie dopiero się rozkręca, co widać.
    Również życzę weny i żebyś dotrwała do końca.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy