logo

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział II

Nie widziałem go tyle lat. Więc plotki były prawdziwe. Widziałem to u niego, nie poradził sobie. Zmiana otoczenia wcale mu nie pomogła. Żałuję, że go wtedy zostawiłem. Może gdybym nie odpuścił, nie trafilibyśmy w to miejsce.
Jednak stało się.
Cholera gdzie on zniknął. Czy tutaj zawsze muszą być takie tłumy? Mogłem pobiec do niego od razu po walce, a nie czekać do ostatniej chwili… Sam nie wiem na co czekałem. Chyba się stresuję. Co jeśli on mnie nie pamięta? A jeśli tak, to czy po tym co zrobiłem będzie chciał ze mną w ogóle rozmawiać?
 Podszedłem do baru, przy którym powinna stać i obsługiwać blondwłosa barmanka hojnie obdarzona przez chirurga. Powinna… Czyżby udało jej się wreszcie kogoś upić na tyle by zaciągnąć go na zaplecze? Ech, czemu akurat teraz..
Rozejrzałem się po raz kolejny po pomieszczeniu. Sprawdziłem wszędzie. Udało mi się nawet wepchać do szatni w innych sekcjach i nic. Jakby zapadł się pod ziemię.. Hm. Może w tym wypadku zrobił na odwrót.
Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku wyjścia. Byłem pewien, że nie ma go w podziemiach, przez ten czasu już dawno bym go znalazł. Wyszedłem przez jedyne znane mi wyjście. Ciekawe czy wszystkie drogi są takie banalne, zero zakrętów, cały czas prosto szerokim, gładkim korytarzem. Droga do drabiny szybkim krokiem zajęła mi 3 minuty.
Wyjście prowadziło do wschodniej dzielnicy.
Z tego, co było mi wiadome dom Madary – wuja Sasuke - znajdował się w centrum.  Miałem tylko nadzieję, że to tam skierował się Uchiha.
Biegłem sprintem przez uliczki. To moja szansa. Muszę znaleźć się w centrum przed nim. Nie mógł zajść daleko, a wątpię aby się spieszył.
Byłem już przy granicy z centralną częścią miasta gdy usłyszałem niepokojące wrzaski, które zmusiły mnie do zatrzymania się. Starałem się uspokoić oddech i już zwykłym chodem szedłem w stronę źródła dźwięku. Schowałem się za rogiem i obserwowałem sytuację.
-Złaź tu smarkulo, bo mnie popamiętasz! – krzyczał dobrze zbudowany koleś znajdujący się na środku uliczki. Nie potrafiłem zidentyfikować kto to był, ale byłem pewien, że gdzieś słyszałem już ten głos. Mężczyzna wpatrywał się w stronę dachu.
Dokładnie z tego miejsca usłyszałem tak bardzo znajomy głos.
-Ty stąd spadaj to zapomnę o sprawie. Masz jeszcze chwilę zanim przyjedzie tu policja, wybór należy do ciebie – na chwilę zamarłem. Co ona tutaj robi. To miejsce jest niebezpieczne, a ona tak po prostu siedzi na dachu i straszy jakiegoś kolesia policją. W dodatku jest kompletnie sama. Ta dziewczyna, która zawsze mi zarzuca nieodpowiedzialność?!
-Wybacz mała, ale jak widzisz mam tu pewną sprawę do załatwienia – mówiąc to położył stopę na jakimś dziwnym obiekcie leżącym pod jego stopami. – A może chcesz, żebym i tobą się zajął?
Na chwilę zapanowała cisza, która zaraz została przerwana przez ostry ton. Gdyby nie jego barwa, nie powiązałbym jego pochodzenia z Sakurą.
-Zostaw… – Mówiła bardzo powoli. Nigdy nie słyszałem, żeby używała takiego tonu. Zawsze była dla każdego miła i serdeczna. Musiało jej bardzo na tym worku zależeć - …go.
„Go”? Dopiero teraz przyjrzałem się temu, co leżało pod nogami jej rozmówcy. Po dokładniejszej analizie.. 
To człowiek!


~~


Ino zadziwiona moimi słowami spojrzała w tym samym kierunku w momencie, gdy brunet skręcał w boczną alejkę. Od razu domyśliła się o co chodzi.
Stałabym tak dalej jak kołek, gdyby nie siwowłosy chłopak, który podejrzanie podążał za kruczowłosym rozglądając się na wszystkie strony. Blondynka również zwróciła na to uwagę i spojrzała na mnie zaniepokojona.
Pobiegłam szybko w stronę zakrętu. Przywarłam do ściany i pociągnęłam za sobą Ino, gdy usłyszałam dziwne odgłosy zza rogu. Zajrzałyśmy do alejki i zamurowało nas.
Siwowłosy zakradł się właśnie do  czarnowłosego chłopaka. Nim zdążyłyśmy jakkolwiek zareagować zaatakował go, o dziwo nie napotkał żadnego oporu, to wyglądało jakby czarnowłosy specjalnie się zatrzymał. Uderzył chłopakiem o ścianę jakby był on zwykłą szmacianą lalką. Przestraszyłam się nie na żarty. Czarnowłosy w ogóle się nie ruszał.
-Ciacho ma problem...
-Ćśśśśś, Ino, musimy być ostrożne, nie może nas zauważyć.
-Nie zauważyć?! Nie martw się, nie zauważy, za chwilę nas tu nie będzie. Po prostu zadzwońmy na policję i nic się nie stanie.
-Zanim przyjedzie tu policja to ten chłopak będzie martwy, zresztą nie ma czasu na gadanie, musimy mu pomóc – powiedziałam i ruszyłam w stronę schodów prowadzących na dach budynku zostawiając za sobą zdezorientowaną Ino.
Nigdy nie działałam lekkomyślnie. Zawsze każdy mój ruch był przemyślany i dokładny, a karciłam innych za nieuwagę i pochopność.
Nie wiem co stało się ze mną w tym momencie. Nie byłam pewna tego, co robię. Po prostu czułam, że nie mogę teraz siedzieć w miejscu. Moje ciało poruszało się za mnie, jakby rozum poddał się w całości sercu i to ono teraz mną sterowało.
Czułam rosnącą we mnie adrenalinę.
Po drodze zebrałam sporo kamieni które ułożyłam w podwiniętej bluzce. Pobiegłam na górę. Udało mi się znaleźć dobre miejsce, świetna widoczność i nie zbyt daleko od mojego celu. Ułożyłam kamienie w jednym miejscu.
Widziałam jak siwowłosy chłopak podchodzi w jego kierunku i kopie pokonanego w brzuch.
To podziałało na mnie jak płachta na byka. Nie wiem czemu poczułam ogromną wściekłość.
Nim się zorientowałam, co w ogóle robię, wyrzuciłam dwa kamienie w kierunku „tego złego” z całej siły.
-Ał! – usłyszałam głośny jęk z dołu. Jeden z kamieni trafił w klatkę piersiową, drugi przeleciał obok jego nogi. Zauważyłam, że siwowłosy szuka mnie wzrokiem. Cicho pobiegłam w stronę komina, za którym się ukryłam. Miałam tylko nadzieję, że nie zdążył mnie zobaczyć. – Wyłaź kimkolwiek jesteś.
Tak, już lecę, oczywiście. Musiałam wymyślić jakiś plan. Nie mogłam zostawić tutaj tego chłopaka. Wiem, że jest mi on tak jakby obcy, ale mnie to nie interesowało. Choćbym chciała, nie mogłam go tu zostawić.
Rozejrzałam się dookoła szukając jakiejkolwiek inspiracji. Na razie miałam nadzieję, że facet sam zwieje z obawy przed rozpoznaniem,  w końcu mogłam zawiadomić policję… I miałam szczerą nadzieję, że Ino to zrobiła.
-Masz ostatnią szansę by się pokazać -  Ukrywasz się teraz jak tchórz – chciał mnie sprowokować, gdybym była chłopakiem moja duma mogłaby poczuć się urażona. Jednak jestem dziewczyną i nie zamierzam przez urażoną dumę wydać się w ręce psychopaty, który napada ludzi na ulicach.
Wychyliłam się zza komina, żeby zobaczyć, co dzieje się na dole.
Chłopak kucał i grzebał w ziemi. Zaciekawiona chciałam przyjrzeć się dokładniej. To był błąd, który mnie wydał. W ułamku sekundy poczułam jak coś uderza mnie w ramię. Pisnęłam. Jak się okazało chłopak wyrzucił kilka kamieni w stronę dachu. Na moje nieszczęście jeden z nich mnie trafił.
Co oznacza, że już wie gdzie jestem.
-A do tego piszczysz jak baba – skomentował. – możesz już wyjść, i tak wiem, że chowasz się za tym kominem.
Nie wiedziałam, co robić. Wyjście z mojej „kryjówki” jest szaleństwem. Co jeśli on ma broń? Rozum podpowiadał mi, żeby uciekać, ale nie mogłam go posłuchać.
Obejrzałam się jeszcze raz szukając jakiejkolwiek inspiracji do działania. Niestety jej nie znalazłam.. No cóż. Chyba czeka mnie pełna improwizacja. (YOLO)
Wzięłam dwa głębokie wdechy i spokojnym krokiem podeszłam do miejsca, z którego wcześniej rzucałam, tam zostawiłam moją prowizoryczną broń.
 -No, wreszcie postanowiłeś się pokazać… Hah, przepraszam – postanowił- powiedział kładąc nacisk na ostatnią sylabę. – musisz być albo bardzo odważna albo wyjątkowo głupia.
Ustawiłam się przy kamieniach i kucnęłam niby od niechcenia, lecz tak naprawdę chciałam mieć je na wyciągnięcie ręki.
-Wiesz, ślicznotko, nie lubię gdy ktoś się wtrąca w nieswoje sprawy, masz ostatnią szansę. Wracaj do domu bawić się kucykami – powiedział i po czym ignorując mnie całkowicie podniósł leżący na ziemi pręt.
Moje ciało znów samo zareagowało. Wyrzuciłam tym razem tylko jeden kamień. Celowałam w jego rękę i trafiłam idealnie. Sama zaskoczona byłam swoją celnością. 1:0 dla Sakury!
Facet przeklął i złapał się za bolącą rękę.
-Suka.. – mruknął. Czułam jak na moim czole pojawia się pulsująca żyłka.
Wzięłam jeszcze trzy mniejsze kamienie i rzuciłam celując w jego klatkę piersiową. Wiem, że lepiej byłoby celować w głowę, jednak nie jestem typem człowieka, który krzywdzi innych, nawet takich ludzi jak on.
-Hej! Złaź tu smarkulo, bo mnie popamiętasz! – krzyknął wściekły.
Do tej pory się nie odzywałam. Bałam się, że mój głos zdradzi kumulujący się we mnie strach. Chciałam zachowywać pozory, że wiem, co robię.
Jednak nie mogłam ciągle milczeć.
-Ty stąd spadaj to zapomnę o sprawię. Masz jeszcze chwilę zanim przyjedzie tu policja, wybór należy do ciebie – o dziwo głos mi nie zadrżał, mogłam być z siebie dumna. Dla wzmocnienia efektu postarałam się o kpiący uśmiech. Nie czułam już takiego stresu jak na początku.
-Wybacz mała, ale jak widzisz mam tu pewną sprawę do załatwienia – powiedział kładąc nogę na leżącym na ziemi obiekcie mojego zainteresowania. Oczami wyobraźni widziałam pojawiający się na jego twarzy kpiący uśmieszek. Czułam zbierającą się we mnie złość. – A może chcesz, żebym i tobą się zajął?
Nie obchodziła mnie druga część jego wypowiedzi. Wpatrywałam się w nogę znajdującą się na brzuchu osoby, która wywołała rewolucję w moim sercu.
-Zostaw go – starałam się zabrzmieć jak najbardziej oschle. Mówiłam powoli i wyraźnie. Nigdy nie czułam, że tak bardzo mi zależy. Z reguły staram się pomagać, chcę w końcu zostać lekarzem, żeby pomagać innym. Jednak w tym przypadku nie kierował mną zwykły altruizm. To było coś więcej.
Spojrzałam w bok i doznałam olśnienia. Tak, ten plan musiał się udać.
Złapałam za leżące obok kamienie i zaczęłam rzucać wszystkimi w chłopaka najcelniej jak tylko umiałam.
-Aał! Przestań do cholery! – O nie, nie zamierzałam przestawać. W celu uświadomienia mu tego rzuciłam dwoma kamieniami, jeden trafił go w nogę, za którą za chwilę się złapał a drugi przeleciał obok głowy.  – Dobra. Myślisz, że nie wiem, że za rogiem jest wejście na balkon? Straciłaś właśnie swoją szansę na ucieczkę. Teraz się zabawimy – zostawił nieprzytomnego chłopaka samego i pobiegł w stronę wejścia na balkon.

Szybko wykorzystałam okazję i pobiegłam w stronę rynny na ścianie. Nigdy nie robiłam czegoś podobnego, jednak teraz nie mogłam się wycofać. Zresztą, nie miałam dokąd. Przełknęłam głośno ślinę i usiadłam na krawędzi zadaszenia. Złapałam się rękoma rynny i przywarłam do niej. Zaczęłam się spuszczać. Niestety zahaczyłam dwa razy o wystające zespojenie między poszczególnymi fragmentami rury. Trudno, nie miałam czasu na ostrożność. Gdy byłam już w miarę nisko puściłam się rury. Spadłam z początku na proste nogi, trochę zabolało w kolanach. Miałam takie dziwne uczucie, jakby pulsowały i straciłam równowagę. 
Upadłam na tyłek. 
-Ajć, ajć - mruknęłam trzymając się za bolące miejsce. Ręce też mnie trochę bolały.
Ok. Połowa za mną.
Podbiegłam do nieprzytomnego chłopaka. Nie zwracając uwagi na jego urazy złapałam go pod ramię i przeciągnęłam przez dziurę w ścianie bloku. Tak wiem, że najpierw powinnam ocenić, czy jego stan nadaje się do jakichkolwiek ruchów, jednak jakbyśmy tu zostali to mielibyśmy o wiele gorsze problemy!
Specjalnie wybrałam tą drogę, ponieważ nie była ona widoczna z dachu, na którym wcześniej siedziałam.
Skręciłam szybko w prawo, a następnie cały czas prosto. Znałam te uliczki, ponieważ w młodości bawiłam się we wschodniej dzielnicy. To było jeszcze przed tymi wszystkimi atakami.
W końcu dotarliśmy do małego, podziemnego przejścia. Czułam, że mój oddech jest coraz cięższy. Spojrzałam w stronę bruneta – czy ty musisz tyle ważyć? – mruknęłam w jego stronę. Chłopak nie zareagował. Próbowałam odgonić od siebie myśli, jak bardzo cudownie wygląda.
Zastanawiało mnie też gdzie jest w tym momencie Ino. Mam nadzieję, że zadzwoniła na policję i się po prostu schowała w jakimś bezpiecznym miejscu.
Doszliśmy do końca tunelu, który prowadził na mały, opuszczony plac zabaw. Wracają wspomnienia.
To tutaj bawiłam się, gdy byłam mała. Nic się nie zmienił. Lubiłam to miejsce. To był jedyny plac zabaw, który mogłam odwiedzać, ponieważ był blisko domu i daleko od innych dzieci. Moim jedynym celem była nauka. Przez to straciłam znaczną część dzieciństwa. Westchnęłam. Nie czas teraz na wspomnienia, to co było, to było.
Ostatkiem sił przeciągnęłam chłopaka na dość niską, starą ławkę.
Mogłam teraz na spokojnie obejrzeć jego rany.


~~


-Aał! Przestań do cholery – powietrze przeszył następny krzyk. Wychyliłem się znowu by ocenić sytuację. Sakura rzucała w mężczyznę kamieniami. Pff.. No tak. Ma KAMIENIE. Teraz nie mogę jej zarzucić, że była bezbronna.. Ta dziewczyna mnie wykończy. – Dobra. Myślisz, że nie wiem, że za rogiem jest wejście na balkon? Straciłaś właśnie swoją szansę na ucieczkę. Teraz się zabawimy – po ostatnim zdaniu zaczął biec w kierunku mojej kryjówki. Obejrzałem się szybko w bok i zauważyłem schody prowadzące na górę. No tak, nigdy nie zwracam uwagi na takie szczegóły.
Przywarłem do ściany i czekałem aż kroki będą wystarczająco blisko.
Wychyliłem się w odpowiednim momencie i przywaliłem nieznanemu mężczyźnie prosto w twarz. Stracił równowagę, a ja wykorzystałem okazję i ogłuszyłem go.
Przyjrzałem się nieprzytomnemu chłopakowi, którym okazał się Hidan. On dzisiaj walczył z Sasuke –przyszło mi na myśl. Już wiedziałem skąd kojarzyłem ten głos.
Spojrzałem w kierunku gdzie spodziewałem się znaleźć Sakurę. Nie było jej już na dachu. Spojrzałem w miejsce gdzie wcześniej leżał nieprzytomny, niezidentyfikowany człowiek. Jego też tam nie było. Sakura. A więc jednak miałaś plan? Tylko gdzie teraz jesteś?
Rozejrzałem się po okolicy. Nie chciałem jej wołać, pewnie i tak by się nie odezwała, nie chciałaby zdradzać nikomu swojej pozycji. Nie mogę też wykluczyć, że w okolicy znajdują się wspólnicy Hidana.
Teraz interesowało mnie tylko, kim był ten człowiek, na którym Sakurze tak zależało? Poczułem lekkie ukłucie zazdrości. Wiem, dziwne zważywszy na sytuację w jakiej się znajdowałem, ale ciekawiło mnie, czy Sakura zmartwiłaby się, gdyby chodziło o mnie. Chyba by jej zależało.. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.. Ale ten głos, nigdy nie słyszałem u niej takiego tonu..
Postanowiłem na początek poszukać jakiejś liny, żeby związać Hidana, na wypadek gdyby ten się obudził.
Co chwila spoglądałem w jego stronę. Mógł się ocknąć w każdej chwili, a jak na złość nie znalazłem niczego, czym mógłbym go unieruchomić.
W końcu udało mi się znaleźć jakiś sznur, na którym było pozawieszane pranie. Lepsze to niż nic, tylko muszę czymś go przeciąć. Wtedy przyszło mi coś do głowy. Zapomniałem przeszukać Hidana..
W momencie gdy miałem odwrócić się w stronę leżącego siwowłosego poczułem jak ktoś wykręca mi rękę.
-Policja, jesteś zatrzymany  w sprawie pobicia – usłyszałem spokojny głos, który nijak nie pasował do sytuacji.
-Jakiego pobicia?! – krzyknąłem próbując odwrócić się w stronę napastnika, chociażby tylko po to by mógł zobaczyć moje nienawistne spojrzenie. – Puszczaj mnie –coraz bardziej się szarpałem, jednak uścisk nie zelżał ani na chwilę.
-Nie wierć się, to i tak nic nie da – powiedział policjant, ciągle używając tego monotonnego głosu.
-JAK MAM SIĘ NIE WIERCIĆ SKORO PRAWIE WYRYWASZ MI RĘKĘ BEZ KONKRETNEGO POWODU, PUSZCZAJ MNIE – to chyba jakiś żart, Sakura może mieć kłopoty, Hidan leży w na końcu uliczki w żaden sposób niekontrolowany, a to ja jestem przetrzymywany.
Tym razem policjant nic nie powiedział. Przestałem wiercić się na sekundę.
Zebrałem w sobie jak najwięcej siły i uwolniłem się z uścisku policjanta.
-Ha! I co teraz? – powiedziałem dumnie wskazując funkcjonariusza palcem. On stał niewzruszony po czym wyciągnął w moim kierunku pistolet.
-ŻARTUJESZ SOBIE?
Patrzyłem obrażonym wzrokiem na broń znajdującą się w jego ręce. Skrzyżowałem ręce na piersi i odwróciłem głowę w stronę przeciwną od niego.
-Naruto? – usłyszałem moje imię z ust zbliżającej się do nas blondynki. – Co ty tu robisz? – zapytała zdzwiona. Przyjrzała mi się uważniej jakby nie mogła uwierzyć, że przed nią stoję i przeniosła spojrzenie na czarnowłosego chłopaka, aż pisnęła gdy zobaczyła pistolet w jego ręce. – C-Co tu się dzieje?!
-Czy to jest ta osoba, o której mówiłaś? – spytał policjant wskazując mnie pistoletem.
-A w życiu. To mój przyjaciel, możesz go zostawić – powiedziała spokojnie. – Nie rozumiem tylko skąd ty się tu wziąłeś, Naruto.
Spojrzałem na czarnowłosego, który ciągle we mnie celował.
-Nie zamierzam z wami gadać, dopóki on nie przestanie wymachiwać bronią na lewo i prawo! – oznajmiłem zirytowany.
Chłopak nijak nie zareagował na moje słowa. Ciągle uparcie trzymał broń w górze.
-Sai… Odpuść już – pospieszyła go Ino.
Chłopak spojrzał na nią obojętnie, ale schował broń. Minął dosłownie ułamek sekundy a na jego twarzy pojawił się wielki banan. Usta rozciągnęły się po całej szerokości twarzy. Nie było śladu po poprzednim chłopaku.
-Tylko cię oceniałem – powiedział.
Przez chwilę panowała między nami cisza. Długą chwilę. W końcu połączyłem  fakty.
-ŻE CO?!
-Dobra Naruto nie ma czasu, gdzie jest Sakura? – zapytała Ino.
-Co… A no tak! Ino.. Sakura! – nie potrafiłem się wysłowić więc zacząłem gestykulować na wszystkie strony. Dziewczyna wpatrywała się we mnie z powątpieniem, natomiast chłopak cały czas się uśmiechał. Jego uśmiech był dziwny, jakby wymuszony. A może tylko tak mi się zdawało. Dobra, nie wnikam.
-Naruto! – krzyknęła dziewczyna zirytowana, a ja momentalnie oprzytomniałem i odwróciłem się w stronę wyjścia z alejki. Pobiegłem w stronę zakrętu i nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem, a raczej w to, czego nie zobaczyłem.
-Powinien tu być… - mówiłem nerwowo.
-Co powinno tu być? – zapytała Ino zdezorientowana. Sai ciągle jej towarzyszył.
-Ten chłopak. Zostawiłem go tutaj… - opowiedziałem im wszystko, co wydarzyło się odkąd usłyszałem hałas. Nie powiedziałem oczywiście skąd wracam, ani nie zdradziłem tożsamości siwowłosego. Musiałem unikać kłopotliwych pytań.
-Sakura zniknęła?! - krzyknęła Ino z niedowierzeniem.
Z twarzy Saia o dziwo również zniknął uśmiech i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu, który pomógłby nam odnaleźć Hidana.
 -Hej, Ino, nie przejmuj się. To Sakura, ona zawsze ma jakiś plan – starałem się ją pocieszyć.
-Nie byłabym tego taka pewna. Zresztą gdzie miałaby się ukryć? To wschód. Wątpię by ona znała tę okolicę.
Zastanawiałem się nad jej słowami. Ale Sakura musiała mieć jakiś pomysł, zawsze działała zgodnie z wymyślonym przez siebie wcześniej planem. Nie lubiła spontanicznych akcji.
-Ino, kim był ten chłopak? – na początku spojrzała na mnie niezrozumiale, ale po chwili domyśliła się o co chodzi.
-Nie wiem, widziałam tylko jego zarys. Nie widziałam twarzy. Sakura gdy tylko go zobaczyła zaczęła zachowywać się jakoś dziwnie. Ruszyła jak torpeda na ten dach. Nawet nie zdążyłam zareagować, a jej już nie było… - westchnęła zrezygnowana.
Czyli nic nowego się nie dowiedziałem. Tylko tyle, że Sakura zachowywała się dziwnie.
-Rozumiem…
Na moment panowała cisza.
-I co, będziemy tak tutaj stać? Sakurze może grozić niebezpieczeństwo. Nie zamierzam sterczeć tu jak kołek. Musimy zacząć działać! – próbowałem przemówić im do rozsądku.
-Powiedz mi w takim razie, co zrobić?! – krzyknęła blondynka – najpierw musimy mieć plan, nie możemy tak po prostu szlajać się po ulicy i liczyć na cud!  
Atmosfera była coraz bardziej napięta. Jedynie Sai się uśmiechał. Co za irytujący koleś.
-Stojąc tutaj na pewno jej nie pomożemy.
-Możemy się rozdzielić. Ja z Ino pójdziemy w tamtą stronę – Sai wskazał na jedną z dziur w ścianie budynku znajdującego się po lewej stronie – a ty tędy – pokazał dziurę pod zadaszeniem.
Nie miałem ochoty słuchać jego rozkazów, jednak w tym momencie liczyła się tylko Sakura.
Bez  zbędnych komentarzy od razu ruszyłem we wskazane przez bruneta miejsce.


~~


Powoli mijała godzina, niedługo powinien się obudzić. Udało mi się znaleźć kran, więc przemyłam jego rany. Usiadłam obok ławki i zastanawiałam się nad przyczyną utraty przytomności. Ciało całe pokryte miał siniakami, krwiakami, dostrzegłam też kilka rozcięć.
Rozcięcie na wardze i czole widziałam wcześniej, teraz zauważyłam jeszcze szramę z prawej strony żeber, ona była źródłem krwi na bluzce. 
Rany na pierwszy rzut oka wyglądały strasznie jednak po krótkiej analizie ustaliłam, że nie ma groźnych obrażeń. Możliwy jest wstrząs mózgu.. Tylko nie wiedziałam co mogło go spowodować, przypomniałam sobie całe zajście, którego byłam świadkiem. Ciosy były wymierzone w celu zadania bólu. Siwowłosy chłopak unikał okolic głowy oraz większych upadków. Jestem prawie pewna, że „ten zły” nie chciał by jego przeciwnik stracił świadomość, jego zachowanie na to nie wskazywało.
Zmieniłam pozycję, teraz klęczałam koło ławki i wpatrywałam się w jego twarz.
-Nic się nie zmieniłeś, Sasuke… Zawsze pakujesz się w kłopoty – powiedziałam odgarniając mu włosy, żeby mieć lepszy widok na jego profil. – Ale mógłbyś już się obudzić…
Westchnęłam i oparłam się o krawędź ławki.


~~


Kręciłem się po okolicy. Czułem, że zamiast być coraz bliżej Sakury to coraz bardziej się oddalam.
Szedłem już jakiś czas prosto przed siebie.
W końcu nie wytrzymałem. Najwyżej ktoś mnie usłyszy i co z tego.
-SAKURA–  pierwsze podejście.
Odpowiedziała mi cisza.
-SAAAAKURAAAAAAAAAA – drugie podejście.
Teraz już na pewno wszyscy w okolicy wiedzą, że tu jestem.
Westchnąłem i wróciłem do poszukiwań starając się nie tracić nadziei.


~~


Już przysypiałam, gdy usłyszałam wołanie.
To było moje imię. Głos bardzo dobrze mi znany.
Co tutaj robił Naruto? Jaka jeszcze spotka mnie niespodzianka tego dnia, który wbrew pozorom zaczął się dopiero dwie godziny temu?
Drugi wrzask. O wiele donośniejszy. Dochodził zza bloków.
Mało kto zna przejście na ten plac zabaw, więc Naruto musiałby się natrudzić, żeby tu przyjść.
Miałam tysiąc myśli na minutę. Co teraz robić? Przydałby mi się ktoś, kto przetransportuje bruneta do szpitala. Może udałoby mi się iść samej, ale gdzieś w okolicy szwenda się ten siwowłosy. Co więcej, nie mam pewności, że jest sam. Tutaj wbrew pozorom jest bardzo bezpiecznie.
Jednak z drugiej strony Sasuke potrzebuje znaleźć się w szpitalu. Może powinnam na moment go tutaj ukryć i pobiec po pomoc…
Wstałam i skierowałam swój wzrok na bruneta.
-Zaraz tu wrócę, nie ruszaj się – pogroziłam mu palcem i wbiegłam do tunelu. Nawet jakbym tam została na nic bym mu się nie przydała. Gorzej jeśli jego stan się pogorszy.


Przy każdym zakręcie rozglądałam się na wszystkie strony. Bałam się. Byłam teraz zupełnie sama, a szarowłosy mógł być wszędzie. Albo jego kumple. Naruto nie zachowywał się zbyt dyskretnie. Na pewno każdy w okolicy go słyszał.
~~ ~~
Pobiegłam szybko w stronę bloków, skąd słyszałam głos blondyna.
Kilka zakrętów i udało mi się go znaleźć. Zatrzymałam się i próbowałam złapać oddech.
Blondyn nie zauważył mnie, ponieważ był zbyt zajęty kopaniem w bok bloku.
-A ściana czym ci zawiniła? – zapytałam, a na moich ustach zagościł kpiący uśmiech. Nareszcie mogłam się rozluźnić. Blondyn zawsze tak na mnie działał, czułam się przy nim tak swobodnie i bezpiecznie.
Naruto natychmiast odwrócił się w moją stronę. W jego oczach widziałam kolejno niedowierzenie, ulgę, radość a na końcu złość.
-Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo się martwiłem? Jak mogłaś zachować się tak lekkomyślnie?! – zbliżał się w moją stronę grożąc mi palcem. – Nigdy więcej tak nie rób – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Uniosłam do góry jedną brew. On tak na poważnie?
-Mi również miło cię widzieć, Naruto – powiedziałam z uśmiechem.
Blondyn tylko westchnął i przytulił mnie do siebie.
-A gdzie przyczyna całego tego zamieszania? – zapytał, a w jego tonie głosu wyczułam coś dziwnego… Nie potrafiłam tego opisać.
-Chodź, musisz mi pomóc – powiedziałam i pociągnęłam go za rękę w stronę tunelu. Chłopak o dziwo nie zadawał żadnych pytań aż dotarliśmy.
-Ok, teraz tłumacz skąd tak dobrze znasz te wszystkie uliczki – nakazał stanowczo.
Przypomniały mi się wszystkie dni, które spędzałam samotnie właśnie między tymi ulicami. Tutaj zdobyłam pierwszego „przyjaciela z zewnątrz”. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
-Kiedyś spędzałam tutaj sporo czasu – odpowiedziałam zdawkowo.
-Tylko tyle? – spytał rozczarowany.
-Nie mamy teraz na to czasu – powiedziałam, gdy wychodziliśmy z tunelu.
-Plac zabaw? – zaczął rozglądać się po miejscu, w którym spędziłam połowę swojego dzieciństwa. Jego wzrok zatrzymał się na ławce – niemożliwe… - Podbiegł bliżej.


~~


-Sasuke?! – nie mogłem w to uwierzyć. Przez całą tą sytuację zapomniałem o tym, gdzie biegłem. Chciałem się z nim zobaczyć… Ale nie sądziłem, że to się stanie w takiej sytuacji.
Spojrzałem w stronę zdezorientowanej Sakury. Uroczo uniosła prawą brew do góry.
-Znacie się? – spytaliśmy w tym samym czasie.
-Tak – odpowiedź również przyszła w tym samym momencie.
Zaśmialiśmy się.
-Ok ty pierwsza się tłumacz – powiedziałem z uśmiechem.
-Spotkaliśmy się kiedyś, gdy byłam mała – Sakura zawsze o swoim dzieciństwie mówiła bez żadnych szczegółów. Chciałbym aby pewnego dnia bardziej się otworzyła… Ale nic na siłę. –Twoja kolej.
-Chodziliśmy razem do szkoły, jednak z pewnych przyczyn Sasuke musiał się przenieść do Oto – nie wiedziałem, ile mogę Sakurze zdradzić.
-Rozumiem.
-Więc w czym miałem ci pomóc?
-To zależy ile wiesz. Widziałeś tego szarowłosego?
-Tak.
-Wiesz, gdzie jest?
-Nie wiem – odpowiedziałem szczerze, nie miałem pojęcia gdzie mógł zniknąć – ogłuszyłem go, potem miałem lekkie spięcie z policją, a tamten zapadł się pod ziemię.
Sakura westchnęła i przegryzła wargę.
-Musimy zaryzykować. Sasuke trzeba przenieść do szpitala. Sama nie dam rady – założyła ręce na piersi.
-Zgoda, dla ciebie wszystko – powiedziałem i uśmiechnąłem się szeroko. Sakura oddała gest jednak zastąpiła go grymasem, gdy spojrzała w stronę kruczowłosego. – Wszystko w porządku?
-Powinien już się obudzić i ma gorączkę – powiedziała zmartwiona. – Musimy się pospieszyć.


-Więc na co czekamy? – powiedziałem i wziąłem Sasuke pod ramię. – Mam nadzieję, że nie ma nic połamanego, bo ostrożność nie jest moją mocną stroną – ostrzegłem i wziąłem chłopaka pod ramię.
Ograniczając wymianę zdań do minimum opuściliśmy dzielnicę wschodnią i skierowaliśmy się w stronę szpitala.



Jak widać pojawił się kolejny rozdział. W sumie to dziwnie się czuję publikując go. Dla niektórych może być zbyt długi, dla niektórych zbyt krótki... Moim zdaniem powinno być jeszcze przynajmniej kilka stron. Wiem, wiem. Ja to tworzę i mogłam sobie te strony napisać, a nie teraz narzekać... Problem w tym, że jeśli dodałabym ten wątek, który zaplanowałam to Rozdział II byłby stanowczo zbyt długi. Nie wiem, czy sam ten wątek nie zajmie mi całego Rozdziału III, szczerze mam nadzieję, że nie.
Ale dobra nie będę wam tu zawracać głowy takimi pierdołami. 
Mój dylemat postaram się rozwiązać w inny sposób, może z drobną pomocą... Zobaczymy. 
Nie wiem, czy każdy widział, jeśli nie to zapraszam do działu Postacie bo jak zauważyliście pojawili się już nowi bohaterowie, a także kilka aktualizacji. Postaram się wszystko uzupełniać na bieżąco, żeby wam się wszystko ładnie, pięknie czytało... Takie kąciki dla ciekawskich (chociaż na chwilę obecną informacje tam są bardzo ogólne). 
Co chciałam jeszcze omówić...  Szablon. 
Niech on was nie zniechęca, to tylko okresowy szablon, przygotowuję już nowy, taki bardziej w klimatach Podziemia, bo coś mi się obecnie nie zgrywa szablon z fabułą. XD
Z kolejnych zapowiedzi: muzyka to obowiązkowo! Ale dopiero po skonstruowaniu szablonu, żeby(znowu) wszystko się zgrywało (obiecuję, że będzie). 
Ok a tak teraz omijając insanity.. Wiecie co jest straszne? 
Gdy macie jednego bloga. W **** nauki, a do głowy co chwilę przychodzą coraz to nowsze pomysły. 
Czuję, że pojawi się jeszcze nie jeden blog SS mojego autorstwa,zamierzam też dalej poprowadzić motyw podziemia. Życzę tylko sobie, żeby ta wena mnie nie opuściła i trzymajcie za mnie kciuki do nowego rozdziału. 

PS: Zapraszam do komentowania, e-mailowania, obserwowania, odwiedzania, czytania, plusowania i co tam jeszcze można robić! :)

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział I

Konoha. Dokładnie tak ją zapamiętałem. Małe, nic nie znaczące miasto. Mimo wszystko, pełne szczęśliwych ludzi. Dawno mnie tu nie było. Ostatnie pół roku spędziłem na poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki o Itachim. Moje próby spełzły na niczym. Przez ten cały czas dowiedziałem się tylko o kolejnych jego krokach w karierze przestępczej. Powodzi mu się, jak na tchórza.
Jakiegokolwiek miejsca nie odwiedziłem zawsze byłem o krok za nim. Ślad urwał się w Tokio. Człowiek jakby zapadł się pod ziemię.

*

Pieprzone korytarze. Przecież dobrze pamiętałem drogę. Cholera. 
Spojrzałem na zegarek. Zostało mi pół godziny. Chociaż tyle. Szedłem szybkim krokiem. Lewo, prawo, lewo, lewo, prawo, prosto. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Nareszcie.  Skręciłem jeszcze raz w prawo i odetchnąłem z ulgą gdy dostrzegłem oślepiające światło na końcu korytarza. Natychmiast skierowałem się w tamtą stronę. Uderzył we mnie odór alkoholu. Wreszcie na miejscu. 
Usiadłem przy barze. Nie musiałem długo czekać na obsługę, cycata blondyna gdy tylko mnie zobaczyła podbiegła w moją stronę. W tym trzy metrowym truchcie cycki prawie wypadły jej ze zbyt ciasnego gorsetu dwa razy. Widziałem jak upici goście patrzyli na nią z pożądaniem. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Ta dziewczyna wyglądała obleśnie. Gorset założyła chyba tylko po to, aby nikt nie przyczepił się, że chodzi nago. W sumie wątpię, żeby w miejscu takim jak to ktokolwiek miał jej to za złe. 
Westchnąłem.

Blondyna patrzyła na mnie wyczekująco. No tak, trzeba coś zamówić na rozgrzanie. 
-Co podać? - spytała niskim głosem, który chyba miał mnie uwieść, cóż. Dziewczyny latały za mną odkąd pamiętam, ale bez przesady. Ile ta kobieta ma lat? 50? No dobra. Przesadziłem, ale ta tapeta ją postarza i to bardzo. 
-Daniels z colą.
-Już się robi. - powiedziała z uśmiechem na pół gęby i puściła mi oczko.
O matko.
Nie minęły dwie minuty gdy biegła w moją stronę z drinkiem w ręku. Teraz już naprawdę myślałem, że te melony jej wypadną. 
-Proszę! - krzyknęła choć siedziałem obok niej i ciągle szczerzyła japę. Nawet zauważyłem na jej twarzy popękaną skorupę z podkładu od tego jej uśmiechu. Łał, jaki ja spostrzegawczy. Teraz zauważyłem, że nad czymś się zastanawia. O super, będzie kontynuować rozmowę, tego mi tylko do szczęścia brakowało. Ech. Podała mi drinka. Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej przez co podkład popękał w tym miejscu. Jeszcze chwila i się mi posypie do kieliszka. Oderwałem od niej wzrok, odsunąłem napitek jak najdalej i utkwiłem w nim spojrzenie, żeby już tylko na nią nie patrzeć. - Widzisz, Sasuke.. - no i się zaczęło, zadziwiające, nawet pamięta moje imię. Dawno nie było mnie w podziemiach Konohy. Ogólnie jest tu dużo nowych twarzy, ale ta kobieta nigdy się nie zmieni. Nie wiem, dlaczego jej nie wywalili. Drinki robi słabe.. Ładna nie jest.. Gadkę ma nudną. A właśnie gadka. Ona ciągle coś do mnie nawija. Spojrzałem w jej stronę i napotkałem jej twarz stanowczo zbyt blisko mojej, zaczęła mi szeptać coś o wspólnej zabawie na zapleczu. Aha! To w ten sposób się utrzymuje na stanowisku! No i widzisz, Uchiha, zagadka rozwiązana! 
Kurde.
Chyba muszę kupić sobie psa. Jak będę gadał do psa to nie będzie już takie dziwne jak gadanie samemu ze sobą. Chociaż nie, chyba nadal będzie. 

Spojrzałem na zegarek. Ok. Zostało 5 minut, czas się zbierać. Nie zwracając uwagi na propozycje cycatej blondi wypiłem wszystko i ruszyłem w stronę zaplecza dla "vipów", czyli szatni. Zdążyłem jeszcze usłyszeć jak przeklina na mnie pod nosem. Czyżby rzadko ktoś jej odmawiał? Ludzie tutaj muszą być zdesperowani. 
Po chwili przekroczyłem czerwoną, vipowską kurtynę i znalazłem się w szarym pomieszczeniu. Na ławce siedział zakrwawiony koleś, patrzył na mnie jakbym mu matkę zabił i obmywał sobie rany, pewnie przegrał przed chwilą walkę, nieco dalej przy szafkach szeptało do siebie dwóch facetów, ci natomiast nie zwrócili na mnie w ogóle uwagi, widać byli zbyt zajęci sobą. Żadnego z nich nie rozpoznałem. Ostatnio nazbierało się tutaj nowych. Facet, z którym miałem dzisiaj walkę również został zaproszony niedawno. Ja miałem 16 lat, kiedy otrzymałem zaproszenie do podziemi. Byłem tu najmłodszy. Zazwyczaj zapraszani są ludzie dorośli. W moim przypadku to nie miało znaczenia. Pokonywałem ludzi dwa razy większych od siebie. Żyję po to, żeby stawać się silniejszym. To jest mój cel. Nie ważne, czy ten nowy jest dobry, czy nie, wątpię by miał szansę mnie pokonać. Co jak co, ale arena - w tym przypadku ta komiczna klatka - to zdecydowanie mój żywioł.  Podszedłem do mojej starej szafki. O proszę, nietknięta. Pamiętali o mnie. W sumie nie wiem, czy się cieszyć, czy denerwować. Pamiętali. 


Rozebrałem się, zostałem w samych spodenkach, napiłem jeszcze wody i zostawiłem ubrania i buty wraz z torbą w szafce. Zamknąłem ją. Na szczęście nie potrzebujemy kluczyków ani żadnych kart. Każdy uczestnik ustala szyfr do szafki przy przydziale. 

Nagle zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o szafkę, żeby nie upaść. Poczekałem, aż świat przestanie wirować. Nie będę kłamał, zaniepokoiło mnie to. Zamknąłem oczy i starałem jakoś się uspokoić.
Udało się. Świat przestał się obracać i mogłem normalnie ustać na nogach. 

Będę musiał szybko skończyć tę walkę. Mam tylko nadzieję, że sytuacja z przed chwili się nie powtórzy dopóki nie wygram. Potem już wszystko jedno. Nie mogę sobie pozwolić na przegraną. 

Spojrzałem na zegarek. Równo 00:00. Teraz mój czas. 

Dobra, nie ma co się stresować. To, że zakręciło mi się głowie, nie oznacza, że zaraz tu będę mdlał albo że zawroty głowy w ogóle powrócą. Uchiha, ogarnij się, ty się niczego nie boisz. 
Odepchnąłem się nogą od szafki, o którą ciągle się opierałem i ruszyłem w stronę wyjścia z pomieszczenia. Po przekroczeniu czerwonej zasłony oddzielającej "miejsce dla vipów" skierowałem się w stronę klatki, którą otoczyli przekrzykujący się nawzajem dżentelmeni. Niektórzy w kulturalny sposób kazali mi się jebać. Inni kazali jebać się mojemu przeciwnikowi, który stał w środku oparty o ścianę klatki. Owym przeciwnikiem był... Hidan? 


-------


Słońce tak pięknie wschodzi. Ptaszki śpiewają.
Niektórzy nie mają sposobności oglądać takich pięknych widoków. Ja należę do szczęśliwców, którzy codziennie wstają wraz ze wschodem Słońca, żeby zdążyć na szpitalny dyżur. 
No dobra. Nie codziennie, ale prawie! 
Te kilka razy w tygodniu wystarcza, żeby się na maksa zirytować. 
Nazywam się Haruno Sakura i czuję, że dzisiaj zdarzy się coś, co odmieni moje życie raz na zawsze, cha! 
Tak, mam takie przeczucie już od dwóch lat, ale staram się myśleć pozytywnie. Najważniejsze to się nie poddawać!
Wstałam, gdy minął czas na „jeszcze 5 minut”. Poszłam do łazienki, poranna toaleta i tak dalej. 
Ubrałam zwykłą białą bluzkę na krótki rękaw i dżinsowe spodnie. Do tego trampki i gotowa. Po śniadaniu - dokładnie o 5:20 - wyszłam do szpitala zamykając za sobą drzwi. Mieszkałam w małym mieszkaniu zawierającym jedną sypialnię, łazienkę i kuchnię. Nie potrzebowałam więcej. Gdy miałam gości to siadaliśmy zazwyczaj w kuchni, było tam wygodnie.. był telewizor.. czego więcej trzeba. Blok znajdował się blisko szpitala, więc nie miałam daleko. Dobrze, że mieszkam w centrum, bo inaczej nie wiem, o której musiałabym wstawać, żeby zdążyć na praktyki. Trochę bałam się, ponieważ moje miejsce zamieszkania znajdowało się blisko granicy z dzielnicą wschodnią, o której krążą różne, nieprzyjemne plotki. Na szczęście nie doszło nigdy do ataku na granicy. 
Szłam cały czas główną, brukowaną drogą w stronę wielkiego, białego budynku szpitala. 
Rozejrzałam się wokół. Ulica była pusta. Nie ma co się dziwić, w końcu mało kto wstaje tak wcześnie w soboty. 
Westchnęłam. 
Mijałam właśnie kwiaciarnię, która należała do rodziny mojej najlepszej przyjaciółki - Ino Yamanaki. Miałam ochotę z nią pogadać, przez moje praktyki dawno się nie widziałyśmy. Muszę do niej dzisiaj napisać. Wyciągnęłam w tym celu telefon, jednak moje plany wypadły mi z głowy, gdy zauważyłam, że jestem spóźniona 5 minut. Kurde. Zerwałam się do biegu w kierunku szpitala.
Jak to możliwe, że się spóźniłam?! Przecież miałam jeszcze z 10 minut!
Wbiegłam po schodach prowadzących do drzwi i wcisnęłam się do budynku. 
Będąc w środku, zdyszana oparłam ręce o kolana. Oby Tsunade nie zauważyła mojego spóźnienia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kilku lekarzy obserwując moje zachowanie spojrzało na mnie krzywo, po czym wrócili do rozmowy. Na krzesłach w poczekalni siedzieli pacjenci, którzy z nudów cały czas obserwowali moje poczynania. Zarumieniłam się. Nie lubię być w centrum uwagi. 
Szybko doprowadziłam się do porządku i podeszłam w stronę recepcji. Tutaj wreszcie jakieś normalne powitanie. Granatowowłosa dziewczyna siedząca za ladą patrzyła na mnie pięknymi białymi oczami i uśmiechała się. Ubrana była w biały uniform, a długie włosy miała związane w kucyk. Była naprawdę śliczna, zawsze zazdrościłam jej urody. Ja miałam pospolite, zielone oczy, normalna sylwetka, nie gruba, ale też nie strasznie chuda. Cóż, przynajmniej mój kolor włosów się wyróżniał.. Różowy. Poważnie. Wyglądałam jakbym się urwała z mangi.
Nie ważne, nie każdy musi być piękny. Chociaż zazwyczaj ładni ludzie w życiu mają łatwiej.
Odwzajemniłam uśmiech, po czym szybkim krokiem podeszłam do lady. 
-Widzę, że punktualność nie jest twoją mocną stroną. To już drugie spóźnienie.... - Usłyszałam tuż za sobą i zamarłam. Zagryzłam dolną wargę. - ... Sakuro.
Odwróciłam się szybko w stronę źródła dźwięku. Stała przede mną Tsunade we własnej osobie. Ubrany miała biały kitel, który wcale nie zasłaniał jej ogromnych piersi. Przyciągały one uwagę każdego rozmówcy. Włosy związane miała w dwa kucyki swobodnie opadające na jej plecy. Wpatrywała się we mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
Dobra. Może uda mi się załagodzić sytuację.
-O, dr Tsunade! Dobrze panią widzieć. Nie uwierzy pani co się stało! - powiedziałam przejęta.
Tsunade uniosła do góry jedną brew, po czym spojrzała na mnie z powątpieniem.
-Spóźniłaś się. - powtórzyła.
-Tak! Ale widzi pani, bo.. - zaczęłam, jednak nie dane mi było dokończyć, gdyż przerwało mi jej westchnięcie, popatrzyła na mnie jeszcze z przymrużonymi powiekami po czym podała mi kitel.
Patrzyłam na nią niedowierzając. 
-Do roboty, Haruno. 
Zamrugałam dwa razy, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. 
-To… To tyle? Żadnego ochrzanu, kary, zmywania podług w kostnicy? – Co się stało z dr Tsunade. Zawsze karała mnie za najmniejszą pomyłkę, a teraz po prostu daje mi kitel i po sprawie? Wow. 
Tsunade uśmiechnęła się do mnie kpiąco. 
-Wiesz, niezły pomysł z tą kostnicą.
Upsss..
-Ehee- zaśmiałam się nerwowo - już na szczęście nie musimy do niej wracać, jest po sprawie. 
-Dobra, po prostu następnym razem się nie spóźniaj – powiedziała i udała się w stronę swojego gabinetu. Chyba ma dzisiaj dobry dzień. Cóż, nie wnikam, mnie się upiekło. – A i przynieś zaraz kawę do mnie! – usłyszałam zza rogu. Ech. To się chyba nigdy nie zmieni.
-Upiekło Ci się - usłyszałam wesoły głos za swoimi plecami. 
Odwróciłam się i dostrzegłam wpatrującą się we mnie, uśmiechniętą granatowowłosą. Dziwne, od kiedy to ona odzywa się pierwsza. Praca między ludźmi w administracji chyba dobrze jej robi. Pamiętam, że zawsze jak odwiedzaliśmy ją z Naruto to albo się nie odzywała albo robiła to tak cicho, że nie dało się jej zrozumieć.
-Sama się zdziwiłam- powiedziałam i odwzajemniłam uśmiech. 
Przywdziałam kitel i ruszyłam w stronę pomieszczenia socjalnego.
W środku rozkoszowało się spokojem kilku lekarzy. Podeszłam do automatu z kawą. Gdy kawa się zaparzała przyglądałam się dokładniej osobom w pomieszczeniu. Kilku z nich kojarzyłam. W rogu siedziała Shizune, która jak co dzień nerwowo przeglądała jakieś papiery. Biedaczka. Jest asystentką ordynatorki Tsunade, a jako, że główna pani doktor jest niereformowalna jeśli chodzi o uzupełnianie dokumentacji to ktoś musi się nią zająć. W tym przypadku pani Shizune to skarb.
Przy osobnym biurku siedziała niezwykle pomarszczona kobieta, starsza niż cała wioska, a do tego wredna jędza. Mowa oczywiście o szanownej doktor Utatane. Nienawidzę kobiety. Zresztą z wzajemnością. Różnimy się tylko tym, że ja mam powody. Ta jędza uprzykrzała mi życie odkąd tylko rozpoczął się mój staż. A nie! Jej zdaniem ona miała świetny powód, żeby się czepiać. W końcu mam tylko 20 lat. Ciężko pracowałam, żeby dostać ten staż i to nie ona będzie decydować czy jestem gotowa na medycynę, czy nie. Zresztą… Tsunade poleciła mi się nią nie przejmować. 
Widziałam jak obrzuca mnie pogardliwym spojrzeniem i szybkim krokiem opuszcza gabinet, nieudolnie trzaskając drzwiami. 
W tym samym momencie Shizune zwróciła na mnie swoją uwagę. 
-Witaj Sakuro! Dawno się nie widziałyśmy.
-Dzień dobry, jakoś tak wyszło. Pani Tsunade powierza mi coraz to ważniejsze zadania. W tym momencie jest to zrobienie kawy… - powiedziałam nie szczędząc sarkazmu.
-No tak, tego Ci nie odpuści, haha. Pamiętam jak ja zaczynałam. Nie darowała mi nawet kiedy zdobyłam własny stołek! W każdym razie powodzenia! -  i wyszła. 
Westchnęłam po raz kolejny. Odwróciłam się i nalałam kawy do jednej z filiżanek. 
Po opuszczeniu pomieszczenia skierowałam się do gabinetu Tsunade. Czeka mnie ciężki dzień. 

----------------------


 Nie miałem walczyć z kimś nowym? Zresztą nie ważne. Nie raz mierzyłem się z Hidanem, rzadko kiedy udało mu się wygrać, więc nie było się czym przejmować. 

Znalazłem się na tyle blisko klatki by dostrzec jego kpiące spojrzenie. Zaraz będzie próbował mi dogadać, ja go zignoruję. Nic nowego. 
-No Uchiha, już myślałem, że stchórzyłeś, gdy dowiedziałeś się z kim będziesz walczył. Co, wróciłeś z wakacji i boisz się pobrudzić rączek? - No tak. Jak mówiłem, cały czas ten sam schemat. Aż żal odpowiadać. - Zapomniałeś języka w gębie? - kontynuował.
Niepotrzebnie przedłuża wszystko tą gadką. Westchnąłem. 
-Możemy zaczynać, czy dalej będziesz grał na czas chcąc oddalić swoją przegraną? Daj spokój oboje wiemy, że nie masz szans. - powiedziałem, naprawdę, nudziły mnie już te jego zaczepki. Gdyby chociaż wymyślił coś oryginalniejszego.
-Zaraz pożałujesz swych słów, Uchiha!- Powiedział i ruszył na mnie z pięściami.
Sparowałem jego prawy sierpowy i spróbowałem podciąć mu nogi. Udało mu się uskoczyć, ale to nie szkodzi. Szybko podskoczyłem i kopnąłem go w brzuch z obrotu. Uderzył plecami w ścianę klatki. 
Oparł się o nią dosłownie na sekundę, po czym wstał i postanowił czekać w pozycji obronnej. Zbliżałem się do niego powoli, nieznacznie zwiększałem tempo, żeby w odległości około jednego metra skoczyć w jego stronę. Uchylił się w ostatniej chwili. Dostrzegłem zbliżającą się w kierunku mojej twarzy nogę. Ustawiłem gardę. Zabolało tylko trochę. Przynajmniej mnie nie uszkodził. Złapałem jego nogę zanim zdążył ją zabrać i pociągnąłem. Stracił równowagę i runął na ziemię. Od razu założyłem mu dźwignię czekając aż się podda. Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że szybko poszło i Hidan chyba wypadł z formy, gdy zakręciło mi się w głowie. Tym razem mocniej. Cholera, znowu. Z trudem stałem na nogach. Słyszałem jęki niezadowolenia ludzi, którzy obstawiali moją wygraną. Spojrzałem w stronę mojego przeciwnika, który zdążył już pozbierać się po upadku i patrzył na mnie najpierw ze zdziwieniem, a następnie kpiąco. 
-Coś nie tak, Uchiha? Już się poddajesz? Bo ja się dopiero rozkręcam. - usłyszałem jego głos, ale nie mogłem dłużej podtrzymywać z nim kontaktu wzrokowego, ponieważ ten typ rzucił mną o ramę klatki. 
Bolało jak cholera. 
Próbowałem się pozbierać, ale tak kręciło mi się w głowie, że nie wiedziałem, gdzie jest góra, a gdzie dół. Po chwili udało mi się wstać i jakoś nie upaść jednak gdy tylko zrobiłem krok Hidan podbiegł do mnie i kopnął mnie z kolanka w żołądek. 
Usłyszałem zdegustowany jęk ludzi oglądających to widowisko.
Nie widziałem już przeciwnika, obraz mi się rozmazywał. W pewnym momencie było lepiej i dostrzegłem oddalającego się ode mnie Hidana, który jak gdyby nigdy nic odwrócił się ode mnie plecami i kłaniał się obserwatorom. 
Oczywiście - jak to siwowłosy ma w zwyczaju - już mnie zlekceważył. 
Możliwe, że słusznie, nie jestem w stanie nic zrobić. Ta bezsilność jest dobijająca. 
Moje rozmyślenia przerwał mi przeciwnik, który postanowił zwrócić na mnie swoją uwagę, nie patyczkował się i od razu wymierzył cios prosto w twarz z taką siłą, że poleciałem na drzwi klatki. 
-Oo, już masz dosyć, chcesz wyjść? - zaszydził. 
Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, zresztą co miałem mu odpowiedzieć? Nie miałem ochoty szczekać, gdy nie byłem w stanie nic zrobić. 
Dobra. Czas wziąć się w garść. Cholerne zawroty głowy. Już dawno bym to wygrał, a teraz? Nawet nie jestem w stanie określić jego położenia. Dziwne, że jeszcze nie zemdlałem.
Oparłem się o kolana i - chwiejąc się - wstałem.
W sumie to nie wiem po jaką cholerę, bo ten chuj zaraz znowu mną rzucił o podłogę. 
Pierdolę, nie wstaję. 
I tak sobie spokojnie leżałem i próbowałem się uspokoić, dopóki ta gnida nie postanowiła mi przeszkodzić i zajebać mi nogą w plecy. Bolało.
Dobra, wciąż jestem przytomny. Ciągle mogę to wygrać. 
Zrobiłem trzy głębokie wdechy. Wtedy wreszcie się doczekałem. Świat przestał wirować, w uszach przestało szumieć. No, Hidan, teraz masz przesrane. Podniosłem się i spojrzałem na przeciwnika. Stał on odwrócony do mnie plecami i wykrzykiwał jak to mnie wykończy, ciekawe. 
Nie jestem tchórzem, nie chciałem go atakować od tyłu. Odchrząknąłem głośno, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Podziałało, natychmiast odwrócił się w moją stronę. 
-Tyy - zaczął. 
-Ja. - Uśmiechnąłem się kpiąco, widząc wściekłość wypisaną na jego twarzy.
-No, teraz przynajmniej będę miał więcej satysfakcji, gdy złoję Ci dupę.
-Małe pieski szczekają najgłośniej - powiedziałem i przeszedłem do ofensywy. 
Hidan jak na zawołanie odskoczył w tył chcąc kupić sobie trochę czasu. Nic mu to nie dało. Zaraz znalazłem się przy nim i przywitałem pięść z jego twarzą. Zachwiał się na moment, po czym zamachnął się chcąc mnie uderzyć, zauważyłem, że przeniósł ciężar ciała na prawą nogę. Zwinnie podciąłem ją, a mój przeciwnik wylądował na ziemi. Postanowiłem dokończyć to, co przerwano mi wcześniej i założyłem mu dźwignię, unieruchamiając go i przy okazji podduszając, zanim zdążył nabrać powietrza. Wiedziałem, że nie ważne co bym zrobił Hidan sam się nie podda ale po 10 sekundach unieruchomienia z pewnością przerwą walkę. Nie chcą zgonów, zwłaszcza, że Hidan należy do bandy organizatora. 8, 7, 6, 5, 4... Czułem jak moja ofiara szarpie się, próbując się uwolnić, jednak jej próby spełzły na niczym. 2, 1..
Klatka otworzyła się, co oznaczało koniec walki.
W tym samym momencie zaprzestałem poprzedniej czynności i wstałem na równe nogi. Tak miało się to zakończyć już dobre 10 minut temu. 
Słyszałem hałas wokół mnie, tym razem nikt nie buczał. Wszyscy darli się, co oznaczało, że są zadowoleni, widać nasza walka wielu zainteresowała. Widziałem jak formuje się coraz większa kolejka do zapisów. 
Wyszedłem z klatki. Już nie musiałem się przejmować Hidanem. Zasady są takie, że walczyć można tylko w klatce. 
Skierowałem się w stronę szatni. Po drodze ludzie gratulowali mi udanej walki, niektórzy, a konkretnie ci obstawiający moją wygraną stawiali mi drinki, nawet słyszałem jak Kakuzu obstawiał już moje następne walki. Ludzie się nabierali, a ja jeszcze na żadne walki się nie zgłaszałem. Cóż, nie moja sprawa. 
Szatnia była pusta, poszedłem do łazienki. Obejrzałem się w lustrze, na twarzy miałem tylko średniej wielkości rozcięcie przy czole. Gorzej wyglądały moje plecy i brzuch. Rzadko wychodziłem z walk z jakimikolwiek obrażeniami, tym razem Hidan nieźle mnie załatwił.
Podszedłem do zlewu, musiałem zmyć z siebie krew zmieszaną z potem. Zakręciło mi się w głowie, ale tylko na chwilę. Ech, mogłoby już przestać. 
Wróciłem do szatni, jak się okazało, czekał tam na mnie Hidan. Mogłem się tego spodziewać. On nigdy nie odpuści po przegranej. 
-Czego tu chcesz, twoja szatnia znajduje się w sekcji B, czyżbyś dostał tak mocno, że mylą Ci się kierunki? - zakpiłem z niego. 
Podszedł bliżej mnie, widziałem wściekłość malującą się na jego twarzy. 
-Uważaj, Uchiha. - powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia. 
Poważnie? Tylko tyle? Zazwyczaj siedział tu, dopóki sam go nie wywaliłem. Co za koleś. Gorzej niż z babą, nigdy nie wiesz, co mu po głowie chodzi. 
Postanowiłem jak zwykle nie zawracać sobie nim głowy i podszedłem do szafki, przy której mogłem wreszcie się ubrać. 
Wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się w stronę baru. Trzeba zakończyć ten dzień w godny sposób. 
-To samo, co wcześniej. - powiedziałem przerywając blondi, która podchodząc w moją stronę nawijała coś na temat mojej walki. Zirytowana podała mi kieliszek z gotowym drinkiem, po czym odeszła w stronę klientów, którzy przynajmniej jej nie ignorowali.
Zauważyłem bandę dziewczyn przy końcu baru. Od kiedy ma tu wstęp tyle dziewczyn. Podziemia są przecież tylko dla zaproszonych. 
Jedna z nich, wysoka o rudych włosach, ubrana w czarną, chyba 2 rozmiary za małą sukienkę, ledwo zakrywającą dupę, podeszła do mnie. Zatrzymała się zaledwie kilka centymetrów obok i nachyliła się tak, że miałem widok na dwie kształtne półkule. Składała mi dwuznaczne propozycje na ucho. A więc to dziwki. Słyszałem, że gdzieś w podziemiu można znaleźć burdele, sklepy z bronią i wiele innych ciekawych miejsc, jak wiadomo gdzie szukać. 
Postanowiłem zignorować dziewczynę kompletnie. Wypiłem na raz napitek, zostawiłem pieniądze na ladzie i wyszedłem.
Dziewczyna stała oszołomiona, zapewne nie mogąc uwierzyć w to, że została zignorowana. 
Żeby było jasne: nie jestem gejem. Po prostu takie sytuacje były u mnie na porządku dziennym. Gdziekolwiek bym nie poszedł, wszystkie przedstawicielki płci pięknej się do mnie lepią. 
Jednak obrzydzają mnie dziewczyny, które nie mają szacunku dla samych siebie. 

-Hej, Sasuke. Widzę, że wróciłeś na stare śmieci – usłyszałem znajomy głos za sobą. Odwróciłem się w stronę dźwięku. Za mną stał białowłosy chłopak w moim wieku, oczy miał koloru jasnego fioletu a ubrany był w fioletową koszulkę bez rękawów i białe spodenki.
-Suigetsu. 
- Szefie, nie widzieliśmy się pół roku! Opowiadaj jak było w stolicy! - po tych słowach nadeszła fala pytań o wszystko, większość z nich dotyczyła jedzenia. Normalnie drugi Naruto. On potrafił dniami i nocami nawijać o ramenie. Swoją drogą dawno go nie widziałem. Ciekawe, co tam u niego. Chyba nie powinno mnie to interesować, w końcu on ma teraz swoje własne życie, nowych przyjaciół. Nasza przyjaźń skończyła się, gdy wuj postanowił przenieść mnie do liceum w Oto, chociaż wszystko zaczęło psuć się od dnia, w którym straciłem rodziców.  Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym został w Konoha, wuj twierdził, że zmiana towarzystwa dobrze mi zrobi. Sam nie wiem, czy to prawda. W sumie nie ma co się w tej sprawie zastanawiać, czasu nie da się cofnąć.
Właśnie w Oto poznałem tę trójkę – Juugo, Suigetsu i Karin. Bywają często denerwujący jednak mogłem trafić gorzej, oni przynajmniej się nie denerwowali, gdy ich ignorowałem.
A propos ignorowania… Nie zwracając uwagi na jego pytania odwróciłem się w stronę wyjścia. Przed następnym ruchem powstrzymał mnie niestety nagły ciężar, który zwalił się na moje plecy, powodując silny ból. Jakby nie patrzeć niedawno sporo w nie oberwałem. 
Syknąłem i stanowczo odsunąłem od siebie napastnika, którym okazała się czerwonowłosa dziewczyna o czerwonych oczach schowanymi za okularami w grubej oprawce. Dziewczyna miała na sobie opiętą, fioletową kamizelkę i czarne spodenki. Owa dziewczyna to oczywiście Karin - dziewczyna Suigetsu. A przynajmniej tak było pół roku temu, kiedy wyjeżdżałem. Już wtedy często się kłócili. Suigetsu (mi zresztą też) nie podobało się zachowanie Karin w stosunku do mnie. Jak widzę w tej sprawie nic się nie zmieniło, lepiej by było dla białowłosego gdyby zerwali… Zresztą o czym ja myślę, to nie moja sprawa. 
-Sasuke-kun! Tak się stęskniłam! – jej głos nie zmienił się ani trochę. Nadal był strasznie denerwujący. 
-Karin, dałabyś mu wreszcie spokój – wtrącił Suigetsu. W jego tonie głosu nie słyszałem dawnej irytacji ani zazdrości. To dobry znak. 
-Zamknij się rybi móżdżku – rzuciła czerwonowłosa i już chciała się na mnie rzucić, lecz zwinnie wykonałem unik przez co wylądowała na podłodze. 
-Sama masz rybi móżdżek! – krzyknął Suigetsu. Zachowywali się jak dzieci. Czyżby przez moją nieobecność cofnęli się w rozwoju? 
Karin szybko się pozbierała i popatrzyła na Suigetsu z nienawiścią.
-Nikt cię o zdanie nie pytał – powiedziała dumnie i stanęła obok. Nie minęło 5 sekund i znowu zaczęli się kłócić. Ja już tylko czekałem na odpowiedni moment, żeby się wymknąć. 
Chwila. Jest Karin, Suigetsu..
-Gdzie Juugo? – spytałem przerywając wywód Karin na temat dobrego wychowania.
-Ostatnio jak go widziałem to szedł zapisać się na arenę. A tak swoją drogą świetna walka, ta przed chwilą. Nie rozumiem tylko, dlaczego dałeś się tak poturbować. 
-Ja też – powiedziałem i jak najszybciej poszedłem do wyjścia. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie zatrzymywał, miałem dziwne przeczucie, że powinienem wrócić czym prędzej do domu.


--------------


W szpitalu było dziś bardzo spokojnie. Nie było żadnych niespodziewanych przypadków. 
Siedziałam właśnie na oddziale pediatrycznym i obserwowałam poczynania pielęgniarki, która próbowała pokojowo namówić dziecko do przyjęcia lekarstwa. Dobrze, że Tsunade dała mi teraz trochę luzu. Równo o godzinie 16 mogłam opuścić szpital. Spojrzałam na zegarek. Zostało jeszcze 20 minut.
Czas szybko minął. Zaniosłam papiery z oddziału do gabinetu ordynatorki i mogłam opuścić budynek. 
Przed wyjściem porozmawiałam jeszcze trochę z Hinatą, która okazała się nie być taka zła, gdy już zacznie się odzywać. 
Po 5 minutach byłam już w drodze do domu. Zastanawiałam się w jaki sposób spędzić resztę dnia, wtedy przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Ino. 
Z uśmiechem na ustach wykręciłam numer do przyjaciółki.

-Halo? - Usłyszałam po 2 sygnałach.
-Hej Ino, tu Sakura - przywitałam się.
-O proszę, kto postanowił sobie o mnie przypomnieć - zakpiła. 
-Hej, to nie tak, że zapomniałam! Dobrze wiesz, że nie mam czasu. Ostatnio jedyne co robię to siedzę w szpitalu. Dzisiaj mam luz! Co ty na to? - powiedziałam z nadzieją.
-Nooo, widzisz nie wiem. Mamy ruch w kwiaciarni. Nie wiem czy mogę opuścić ją w takim momencie, to dla mnie bardzo ważne..
Tak jasne. Ech.. Czyli się obraziła.
-Wiesz.. Planowałam iść na zakupy do tej nowej galerii... Ale skoro nie chcesz.. 
-Do-Dobra, czekaj! Nie byłam na zakupach od wieków... - westchnęła. – Okej, zgadzam się. 
-To kiedy masz czas? 
-Mogę nawet teraz. 
-Teraz to ja nie bardzo mogę, muszę się ogarnąć... Zajdę po Ciebie o 17, co ty na to?  
-Ok, mi pasuje. To do zobaczenia.
-Pa! - powiedziałam i rozłączyłam się. 

 Chowając telefon zorientowałam się, że jestem już prawie pod domem. Szybko pokonałam ostatni odcinek drogi i wspinałam się po schodach prowadzących do mieszkania. 
Pierwsze co odwiedziłam to kuchnia. Byłam głodna jak wilk. Wstawiłam wodę na kolejną herbatę (chyba już byłam od niej uzależniona) i zrobiłam sobie kilka kanapek. 
Gdy byłam już najedzona poszłam do łazienki, żeby się odświeżyć. Ubrałam się w białą bluzkę, dżinsowe spodnie i na to koszulę w czerwoną kratę. 
Cały proces zajął mi nie więcej niż pół godziny więc pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. Nie wiem, czy byłam zmęczona. Bardzo możliwe. Jednak byłam tak bardzo podekscytowana spotkaniem z przyjaciółką, że tego zmęczenia nie odczuwałam. 
Pewnie wieczorem da ono o sobie znać ze zdwojoną siłą. 
Cóż, jestem gotowa na to poświęcenie. 

W końcu nadszedł czas by wychodzić. Założyłam trampki i wzięłam bluzę na wszelki wypadek. Zamknęłam za sobą drzwi i skierowałam się w stronę kwiaciarni Yamanaka. 
Na miejscu za kasą zastałam nieznaną mi brunetkę, miała ona brązowe oczy a ubrana była w bladoróżową sukienkę. Dziwne, rodzina Yamanaka nigdy nie przyjmowała do kwiaciarni osób spoza rodziny. 
Podeszłam do kasy i spytałam o Ino. Kobieta poleciła mi udać się do ogrodu. Tam zastałam blondynkę, która kończyła podlewać kwiaty przy fontannie. 
-Widzę, że jesteś już gotowa – stwierdziłam. 
Blondynka szybko odwróciła się w moją stronę. 
-Matko, Sakura jak dobrze Cię widzieć – powiedziała i rzuciła się mi na szyję - czuję się jakbyśmy się wieki nie widziały.
-Postaram się zrekompensować moją nieobecność – zapewniłam. 
-No ja myślę, Haruno. 
-Więc lecimy na zakupy! – powiedziałam i entuzjastycznie uniosłam ręce do góry. 
Ino zaśmiała się i pociągnęła mnie w stronę galerii. 
Matko jak ja jej dawno nie widziałam. Ani na moment między nami nie zapanowała cisza. Nie zdążyłyśmy skończyć jednego tematu a już nachodził nas następny. 
Doszłyśmy do galerii. Zwiedzanie jej połowy zajęło nam dobre 2 godziny. Było kilka fajnych sklepów, ale bez szału. 
-Cieszę się, że wreszcie wyszłyśmy gdzieś razem – powiedziała z uśmiechem Ino. – Poważnie nie wiesz jak się stęskniłam. Wiele razy chciałam do ciebie zadzwonić, ale bałam się, że trafię akurat na twój dyżur a nie chciałam ci zaszkodzić. 
-Następnym razem pamiętaj, żeby się nie krępować. Od ciebie miałabym nie odebrać?! – zaśmiałam się. 
-Haha, dobrze następnym razem będę bezwzględna. 
-Trzymam za słowo.
-Saki zmęczyłam się już trochę. Chodź do tamtej kawiarni – wskazała na przyjemnie wyglądające miejsce usytuowane obok sklepu z prezentami. 
-Ok – powiedziałam krótko i skierowałyśmy się w tamtą stronę. 
Zamówiłam zieloną herbatę i szarlotkę a Ino mocną kawę i gofra z konfiturą jagodową.
-Wiesz, że Shikamaru wreszcie wziął się za Temari? – zagadnęła Ino. 
-Poważnie, naprawdę już myślałam, że nigdy nie weźmie się do roboty. 
-Ja też, dziwne, że takiemu leniowi jak mu chce się jeździć dla dziewczyny aż do Suny. 
Co prawda to prawda. Shikamaru, wysoki brunet o czarnych oczach i włosach wiecznie związanych w kitkę jest mega leniwy. Nadrabia jednak swoje lenistwo ogromnym IQ. Jest zarazem najbardziej leniwą, ale też najmądrzejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam.
-Ech.. On przynajmniej kogoś znalazł. Zazdroszczę mu. Chciałabym się zakochać – no poważnie, czy ja chciałam tak dużo? 
-Oj Saki, na wszystko przyjdzie pora. Mówię ci z doświadczenia, nie chcesz się zakochać. Kiedyś wydawało mi się, że kogoś kocham. Jednak to chyba nie było to… - zamyśliła się.
-O kim mówisz? Nigdy nie mówiłaś, że byłaś zakochana – zdziwiłam się. 
-Tak, był taki jeden ale kiedyś odszedł bez pożegnania… Zresztą to nie jest ważne. Będą następni prawda? – nie byłam za bardzo przekonana, ale pokiwałam głową.
Chwilę milczałam, ale w końcu nie wytrzymałam. Musiałam wiedzieć. 
-Jakie to uczucie. Kochać kogoś w taki sposób? 
Ino spojrzała na mnie zdziwiona, a ja czułam jak się rumienię.
-Nigdy nie byłaś zakochana? – spytała.
-N-Nie… Wiesz, nigdy nie miałam okazji – powiedziałam zawstydzona. Nie chciałam wracać do przeszłości. Krępowało mnie to trochę.
-Ach, no tak przepraszam. Kompletnie zapomniałam – powiedziała i klepnęła się w czoło. 
-Nie szkodzi – zachichotałam. – Więc, jakie to uczucie? 
-Sakura… Ja w sumie sama nie wiem. Ja... Nie jestem pewna czy to było to – powiedziała trochę nerwowo. Nic nie rozumiałam. Nie lubiłam takiego stanu. 
Westchnęłam. 
-Spotkałabym się chętnie z innymi – postanowiłam zmienić temat. - Może zrobiłybyśmy jakieś spotkanie naszej starej klasy? Fajnie będzie posłuchać po półtorej roku co tam u innych.
Uśmiechnęłam się na samą myśl o ponownym spotkaniu z przyjaciółmi.
-A wiesz, że to super pomysł? – poparła mnie – Musimy zorganizować spotkanie klasowe. Już ja się o to postaram! Skontaktuję się z innymi i dam ci znać. Kiedy masz jeszcze wolny termin? 
-Mogę wziąć wolne w każdej chwili. Myślę, że Tsunade nie będzie miała nic przeciwko. Już zaproponowała mi, żebym odpuściła sobie jutrzejszy dzień i wyszła gdzieś się rozerwać. 
-Zaraz, zaraz. Masz jutro wolne? – spytała niedowierzając. 
-No… Tak… Czemu pytasz? – odparłam lekko zdezorientowana.
-I ty mi dopiero teraz mówisz?! Idziemy, już – wstałam natychmiast, jej stanowczy ton mnie przeraził.
-Ino, gdzie ty chcesz iść? – powiedziałam próbując za nią nadążyć. 
-Idziemy do klubu. Musisz się rozerwać, a do tego nie nadaje się zwykłe spotkanie w galerii, proszę cię. 
Do klubu? Cóż, zawsze to jakieś nowe doświadczenie, a Ino w takim stanie nie chciałam się sprzeciwiać.
-Ale Ino.. Ja nie wiem w co się ubrać – powiedziałam zawstydzona.
Odwróciła się i uśmiechnęła. 
-Spokojnie, zaraz pójdziemy do ciebie i coś wybierzemy. 


Najpierw poszłyśmy do domu Ino. Ona wyciągnęła ze swojej szafy gotowy strój i pobiegła do łazienki. Po 20 minutach była już gotowa. 
Około 20:20 byłyśmy już u mnie w pokoju. Tam Ino przejrzała moją szafę, wybrała czarne spodenki z wysokim stanem i szarą koszulkę, do tego jakieś dodatki i kazała mi to założyć. Bez sprzeciwu wcisnęłam się w ubrania. Weszłam do łazienki gdzie czekała na mnie Ino z przygotowaną paletą do makijażu. 
Przełknęłam głośno ślinę. Nie lubiłam się malować, ale nie chciałam się teraz sprzeciwiać. Zdeterminowana mina Ino mnie zniechęcała. Chyba naprawdę zależało jej na dzisiejszym wyjściu. 
Przed wyjściem obejrzałam się w lustrze. 
Nie wyglądałam źle. Na szczęście udało mi się wybłagać nie zbyt mocny makijaż. 
Po chwili już wychodziłyśmy z domu, zamknęłam za sobą drzwi i poszłyśmy w kierunku najbliższego klubu. Znajdował się on 10 minut drogi od mojego domu. Było to miejsce położone prawie, że we wschodniej dzielnicy, jednak było dobrze chronione, więc nie czułam żadnego strachu. 

Wkrótce znalazłyśmy się już przed jego drzwiami. Ochrona przepuściła nas bez żadnego problemu. 
Bar składał się głównie z barw fioletowo-zielonych. Na środku znajdował się parkiet pod wielką kulą dyskotekową, podobna była do tych z lat 70. Po prawej stronie znajdowały się stoliki od dwu do ośmioosobowych, a po lewej długi bar. 
Na początek podeszłyśmy do baru i zamówiłyśmy po drinku. Ino twierdziła, że mi się przyda. Co racja to racja, byłam trochę spięta. Ale miałam prawo, rzadko kiedy bywałam w podobnych sytuacjach. 
Wypiłam na raz podany mi alkohol i oparłam się o ścianę. Obok mnie stała Ino i przedstawiała swój plan na dziś wieczór, który obracał się wokół braku zobowiązań i dobrej zabawy.
Ja chciałam tylko dobrze się bawić. Poszłyśmy tańczyć. W pewnym momencie zauważyłam jak jeden chłopak stojący pod ścianą mnie obserwuje. Miał czarne włosy, z daleka udało mi się dostrzec jego błyszczące, niebieskie tęczówki. Trochę mnie to krępowało. Starałam się zignorować jego natarczywy wzrok i kontynuowałam taniec. Z czasem udało mi się rozluźnić i razem z Ino wydurniałyśmy się na środku parkietu. Ino co chwilę zamawiała coraz to więcej alkoholu. 
Nagle poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w talii. Na początku się wystraszyłam i aż podskoczyłam. Jednak gdy ręce nie zniknęły odwróciłam się. Przede mną stał bardzo przystojny brunet. Wpatrywał się we mnie swoimi niebieskimi oczami. Od razu rozpoznałam w nim chłopaka, który już wcześniej przykuł moją uwagę.
Odsunęłam się od niego speszona i wróciłam do tańca. Po chwili dołączył do zabawy, jednak nie odstępował mnie na krok. Tym razem zauważyłam, że nie chciał znów zrobić nic co by mnie spłoszyło. No, za to miał plusa. Z czasem zaczęliśmy tańczyć razem, było nawet… Przyjemnie. Tak mi się wydaje. Śmialiśmy się razem i żartowaliśmy gdy była ku temu okazja.

W końcu zmęczyłam się i podeszłam do baru. Miałam wrażenie, że chłopak za mną pójdzie. 
Odwróciłam się i jak się okazało miałam rację. Za mną szedł szeroko uśmiechnięty chłopak. Co za przylepa – przyszło mi na myśl, jednak musiałam przyznać, że chyba zawiodłabym się, gdyby za mną nie poszedł.
-Świetnie  tańczysz – powiedział, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Mógłby w ogóle nie schodzić, tak wyglądał świetnie. 
Uśmiechnęłam się. 
-Dziękuję, tobie też nawet idzie – zażartowałam, na co on się zaśmiał. Miał taki zarażający uśmiech. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Podeszliśmy razem do baru. 
-Czego się napijesz? – spytał. 
-Woda wystarczy – powiedziałam. Miałam już dosyć alkoholu. Nigdy nie lubiłam pić, chyba, że w celu rozluźnienia, jak na początku. 
-Dwa razy wodę – powiedział do barmana. Po chwili stały przed nami dwie szklanki. 
-Chciałbym poznać twoje imię – powiedział prosto z mostu wpatrując się we mnie intensywnie. Krępowało mnie to spojrzenie. – Więc? – zapytał, po dłuższym braku odpowiedzi z mojej strony. – Halo? Jest tam kto? – zmarszczył uroczo brwi, nie wiem, czemu do tej pory nic nie odpowiadałam. Wpatrywałam się w jego piękne tęczówki.
-S-Sakura – zająkałam się. Chłopak zareagował śmiechem.
-Ale odpłynęłaś – uśmiechnął się uroczo – masz śliczne imię, wiesz? Pasuje do ciebie. 
-A ty? – spytałam chcąc odciągnąć uwagę od mojej osoby. Naprawdę dziwnie się czułam w jego towarzystwie. 
-Izao – powiedział.
-Ładnie – uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam dyskretnie w stronę parkietu. Wzrokiem szukałam Ino. W końcu znalazłam ją zabawiającą się z jakimś chłopakiem na środku parkietu. 
-Chcesz wracać? – usłyszałam obok siebie. 
W głowie oceniłam swoje siły. Pół dnia w szpitalu, galeria, dość długi taniec na parkiecie. 
-Spasuję – odparłam. 
-Spoko, w takim razie potowarzyszę ci tutaj, oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.
-Oczywiście, że nie – uśmiechnęłam się serdecznie. 
-Mieszkasz w Konoha? Jesteś chyba w moim wieku, a nigdy cię tu nie widziałem – stwierdził a pomiędzy jego brwiami pojawiła się leciutka zmarszczka. 
-Tak, mieszkałam tutaj od zawsze. Mało kogo znałam, moi rodzice byli trochę w stosunku mnie.. Nadopiekuńczy – powiedziałam. Mijało się to z prawdą, jednak nie miałam ochoty opowiadać o sobie obcemu człowiekowi.
-Rozumiem… - widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć, jednak w tym samym momencie podbiegła do nas Ino. 
-Sakura, ja już będę się zbierać – powiedziała naburmuszona.
-Co się stało? – spytałam zaskoczona. To przecież ona tak bardzo chciała tu przyjść a teraz nie ma nawet 1 w nocy a ona wychodzi? 
-Za parę godzin muszę jechać do Tokio. Dopiero się dowiedziałam – westchnęła. 
-Szkoda. Poczekaj, odprowadzę cię – spojrzałam w kierunku chłopaka – dziękuję za towarzystwo – powiedziałam z uśmiechem.
-Ja również – powiedział, ale dostrzegłam w jego oczach lekki protest – mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – powiedział z nadzieją.
-Na pewno – zapewniłam go i skierowałyśmy się z Ino do wyjścia. Trochę mi ulżyło, gdy zaczęłyśmy się oddalać. Jednak ciągle czułam na sobie jego spojrzenie.
Już prawie przekroczyłyśmy drzwi, gdy ktoś złapał mnie za rękę. 
-Izao? 
-Daj mi swój numer – znowu ta bezpośredniość. Przeanalizowałam za i przeciw i postanowiłam, że czemu nie? 
Podałam mu swój numer telefonu i wreszcie mogłam opuścić klub.
Na zewnątrz zimne powietrze pieściło moją skórę. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo w środku było duszno. 
-Kto to był? – spytała Ino zaciekawiona. 
-Izao – odpowiedziałam prosto. 
-Liczyłam na jakieś szczegóły – mówiła podekscytowana. 
Uniosłam do góry jedną brew. 
-Nie ma o czym mówić, nie było żadnych szczegółów.
-No weź… No mi nie powiesz? – zrobiła maślane oczka. 
-Ino, nie mam o czym mówić, naprawdę – zaczęło mnie to już troszkę irytować. 
-Ech… Ja i tak się dowiem! Widziałam, jak na ciebie patrzył, na pewno są jakieś szczegóły – powiedziała pewna swego. 
-To znaczy jak? – spytałam zdziwiona. 
-Nic nie zauważyłaś? – ona zdziwiła się jeszcze bardziej.
-Ale.. Co miałam zauważyć? – nie rozumiałam o co jej chodzi. Jego wzrok może i był na swój sposób krępujący, ale nie zauważyłam w nim niczego szczególnego. 
-Em.. No wiesz.. – zająkała się – A ty co o nim myślisz? – zmieniła temat.
-Widzisz, on jest taki… - zaczęłam, jednak nie dane było mi skończyć. To co, a raczej kogo zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Automatycznie zatrzymałam się i wpatrywałam w niego. On mnie nie zauważył. Szedł dalej przed siebie. - …cudowny. 


-------------


Szedłem teraz znowu przez ciemne korytarze starając się nie pomylić drogi. Słyszałem o wielu wejściach. W wielu miastach. Ale tutaj, w Konoha, trafiło mi się chyba najbardziej skomplikowane. To podziemie jest jak labirynt. 
W końcu znalazłem drabinę oświetloną czerwonym światłem na końcu korytarza. Wspiąłem się na samą górę, podniosłem klapę i wreszcie mogłem oddychać świeżym powietrzem. 

Rozejrzałem się wokół. Uliczkę oświetlało nikłe światło latarni. Znajdowałem się właśnie w ślepym zaułku do którego prowadzi wąska szczelina między opuszczonymi blokami we wschodniej części miasta. Mało kto się tu zapuszcza. Uważają te miejsce za niebezpieczne, kiedyś dochodziło tu do wielu napadów. To zasługa Paina, dobrze wykonuje swoją robotę i wejścia do podziemi są bezpieczne. Nikt tu nie przychodzi. 
Ruszyłem w stronę domu. Jakbym tu jeszcze stał chwilę, to uznaliby moje zachowanie za podejrzane, są bardzo ostrożni. Wiedziałem, że jestem w tym momencie obserwowany. Każde wejście jest obstawione przez strażnika. Kiedyś ustaliśmy z Suigetsu, że zmieniają się co 2 godziny. Zapisują godzinę, imię i nazwisko osoby, w momencie wejścia i opuszczenia podziemi. W sali głównej są kamery, które rejestrują czas od wejścia "obiektu", dzięki temu wiedzą, jeśli pokonywałeś korytarze zbyt długo, sprawdzają, czy nic nie kombinujesz.
Mają całą bazę danych opisującą najmniejszy szczegół twojego życia. Wystarczy jedno kliknięcie i wiedzą o tobie wszystko.

Przecisnąłem się przez szczelinę między blokami, włożyłem ręce w kieszenie i przeszedłem jeszcze przez dwie wąskie uliczki. Wyszedłem na główną drogę wschodniej dzielnicy. Ulica była pusta. Ani żywej duszy. Ruszyłem w stronę centrum, tam gdzie znajduje się mój dom. Dzielę go wraz z wujem - Madarą. A przynajmniej na papierze, ponieważ w domu można go znaleźć raz na ruski rok. Zazwyczaj siedzi zamknięty w swoim biurze w północnej lub południowej dzielnicy. Bynajmniej mi to nie przeszkadza. Spojrzałem jeszcze na zegarek, który wskazywał kilka minut po 1 w nocy. Wyjątkowo wcześnie dziś wracam… i wyjątkowo trzeźwy.  
W celu zajęcia się czymś podczas drogi zacząłem kopać znajdujący się na mojej drodze kamień. Dobra zabawa trwała dopóki nie kopnąłem go trochę mocniej przez co wylądował za bardzo po lewej. Stwierdziłem, że nie chce mi się do niego podchodzić, więc już bez zbędnych urozmaiceń pokonałem ostatni odcinek drogi we wschodniej dzielnicy. Skręciłem w wąską alejkę oddzielającą tą część miasta od centrum, gdy zawroty głowy powróciły, teraz było gorzej, zatrzymałem się w obawie przed upadkiem i starałem się utrzymać równowagę. W tym samym momencie ktoś mnie szarpnął za bluzę i poczułem uderzenie w twarz, następnie smakowałem ziemi, cholera. Dałem się podejść. 
Próbowałem wyłapać jakiekolwiek bodźce z otoczenia. Nic, kompletne zero. Czyżbym odpływał? 
Nie słyszałem kroków przeciwnika. Zrobiło mi się ciemno przed oczami gdy próbowałem wstać. 
Następnie jedyne co pamiętam to ogromny ból w głowie, posmak metalu w buzi i bardzo znajomy mi śmiech.
Dalej już tylko ciemność.



Cieszę się, że udało mi się dokończyć rozdział przed końcem tygodnia, tak jak obiecałam. 
Trochę mi głupio. Dzisiaj 14 luty, a tutaj 0 love. Obiecuję się poprawić w następnych rozdziałach! Tak się złożyło, że mam już sporą część rozdziału II, więc nie będziecie musieli długo czekać na kontynuację.
Enjoy!

PS: KOMENTARZE MILE WIDZIANE. XD

Obserwatorzy