logo

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział III

Przeklinam swoje wczorajsze lenistwo, przez które nie zasłoniłam rolet.
Zczołgałam się z łóżka w celu odseparowania od promieni słonecznych. Szybka akcja, uniki i cha! Cel osiągnięty i kto jest mistrzem?!
Rolety opuszczone… W pokoju brak demonicznych promieni, które bezkarnie zakradają się z rana budząc bezbronnych, zaspanych ludzi. Podeszłam do łóżka w celu oddalenia się do krainy marzeń. Zamknęłam powieki i czekałam… Czekałam, aż wreszcie nadejdzie zbawienny sen. Czekałam… Czekałam już dobre pół godziny i nic, no ludzie. Ile mam czekać.
Otworzyłam zirytowana oczy, gdy zdałam sobie sprawę, że to koniec marzeń sennych na dziś.  Denerwujące, wreszcie gdy mogłam się porządnie wyspać to musiałam być zbyt leniwa, zapominalska i tak dalej by zasłonić głupie rolety.
Wyciągnęłam rękę po telefon w celu sprawdzenia godziny. Na wyświetlaczu moją uwagę przykuło coś innego, a mianowicie 12 nieodebranych połączeń i 10 smsów. Większość od Ino…
Ino!
Cholera kompletnie zapomniałam, że przecież wczoraj byłyśmy razem!
ZOSTAWIŁAM JĄ!
Z przerażeniem odczytałam smsy. W większości z treści wyczułam zmartwienie. Dopiero w dwóch ostatnich znalazłam groźby pod moim adresem.
Nie wiedziałam, co mogłabym jej odpisać, czułam, że cokolwiek wyślę będzie nie na miejscu. Powinnam się z nią spotkać jak najszybciej i zrobię to gdy tylko wróci.
Odpisałam jej jednym słowem „Żyję” przygotowana na falę hejtu z jej strony.
~*~
Ile już tu jestem? Trzy godziny? Cztery? Dwadzieścia?
Jak długo jeszcze tu będę? Mam dość siedzenia w ciemności. Gdzie właściwie jestem? Co to za miejsce? Nic nie widzę.
Kolejny raz próbuję wstać, staram się, ale nie czuję nawet swoich starań. Nic nie czuję. Jakby tak naprawdę mnie tu nie było.
Rozglądam się wokół, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ale sceneria się nie zmieniała.
Gdziekolwiek, proszę, jakakolwiek iskra.
Mętlik w głowie.
Biegnę przed siebie. A przynajmniej mam taką nadzieję, że biegnę.
Staram się panować nad swoim ciałem.

Czy ja ruszyłem się chociaż o krok?
Jeśli nie… To czemu czuję ogromne zmęczenie?
Dokładnie poczułem… Upadłem na kolana. To nie miało sensu. Wszędzie ta czerń. Wszędzie… Ciemność.
Istniałem, ale nie potrafiłem się poruszyć. Czy takie istnienie ma sens?
Nie chciałem się poddawać, ale nie potrafiłem wstać.
Straciłem panowanie nad swoim ciałem. Nienawidzę takiej bezsilności.

Minęły kolejne godziny, a ja ciągle klęczałem. Nie potrafiłem się poruszyć. Czemu? Nie wiem.
Włączyła się we mnie jakby blokada. Nie do przełamania. Mogłem tylko czekać.

Ile już czekam?
Na co czekam?
Blokada się zwolniła. Żeby nie upaść oparłem się rękoma o ziemię.
Nagle otoczył mnie ogromny, ciemny dym. Nie mogłem oddychać, złapałem się za gardło.  Łaknąłem powietrza.
Wreszcie zawiał silny, zimny wiatr, który uwolnił mnie od dymu.
Zaczerpnąłem głośno powietrza i delektowałem się nim.

Czy to nareszcie koniec?
Z wielkim trudem udało mi się wstać.
Rozejrzałem się wokół. Tym razem dla kontrastu byłem otoczony przez biały puch z każdej strony. Spojrzałem na swoje ciało. Ubrany byłem jedynie w białe szorty. Nie miałem na sobie ani koszuli ani butów. O dziwo nie czułem zimna.
Ruszyłem przed siebie. Śnieg bardzo utrudniał mi poruszanie. Szedłem pod górkę, potykając się od czasu do czasu.
Ile to trwało?
Nie wiedziałem.
Szedłem przed siebie, nie zwracałem już uwagi na żadne bodźce. Po prostu szedłem.

Nigdzie się nie śpieszyłem. Szedłem wolnym krokiem, a moja wędrówka zdawała się nie mieć końca.
Ustałem na kolejnej zaspie śniegu starając się zachować równowagę.
Moje próby spełzły na niczym, gdyż poślizgnąłem się i w następnej chwili leżałem już kilka metrów dalej.
Z trudem przeniosłem się do pozycji siedzącej.
Podniosłem wzrok przed siebie i zauważyłem ogromne, skute lodem jezioro. Chwiejąc się podszedłem w jego stronę.

Kilka rzeczy wydarzyło się w jednym momencie.
Zrobiło się ciemno, a całe światło zgromadziło się na środku jeziora. Wszystko wokół zaczęło się topić.
 Minęła chwila a cały puch zmienił się w wodę i powiększył znajdujący się przede mną zbiornik wodny.
To trwało dosłownie kilka sekund.
Światło zaczęło zmieniać swoją formę. Zauważyłem, że zbliża się w moją stronę. Z każdym metrem robiło się coraz mniejsze. Było piękne.
W odległości około dziesięciu metrów światło rozdzieliło się na kilka części oświetlając ogromne, czyste jezioro.
Na miejscu została tylko jedna, mała część, która ciągle zbliżała się moją stronę. Po chwili jej blask zniknął a na jej miejscu pojawił się… Kot?
Zwierzę poruszało się z gracją po tafli wody. Było już tak blisko.
Po kliku sekundach doszedł do granicy wody. Patrzył na mnie wyczekującym wzrokiem. Moje nogi same poprowadziły mnie w jego kierunku.
Wreszcie zatrzymałem się i dokładnie przyjrzałem zwierzęciu stojącemu metr przede mną. Mogłem teraz zauważyć jego blask. Nie był już tak silny, jednak ciągle cudownie się prezentował. Jego biała sierść wręcz błyszczała.
Kucnąłem przed zwierzęciem. Nie wiedziałem jak się zachować.
Czułem się skrępowany pod wpływem jego spojrzenia. Jego oczy były takie… Ludzkie. Miały cudowny, zielony kolor. Był taki nasycony, żywy. Może to dziwne ale tonąłem pod ich wpływem.
Kot był jakby uosobieniem dobra, niewinności. Czułem, że się uśmiecham, więc szybko ukryłem to pod maską obojętności. Nie chciałem pokazywać emocji, nawet przed kotem.
Jednak jest coś, przed czym nie mogłem się powstrzymać.
Wyciągnąłem rękę w kierunku zwierzaka. Chciałem go dotknąć. Musiałem sprawdzić, czy jest prawdziwy, bo inaczej nie potrafiłbym uwierzyć w jego obecność.
Kot nijak nie reagował, czekał na to, co zrobię.
Powoli zbliżałem się do jego głowy.
Wtedy wreszcie zareagował. Nadszedł syk i ogromny ból.

Zmrużyłem oczy pod wpływem światła, które nieproszone wkradało się do mojego…
Mojego… Em… Gdzie ja jestem?
Z trudem uniosłem powieki.
-Cholera – mruknąłem, licząc, że to jakoś pomoże. Kto by się spodziewał… Nie pomogło.
Do tego doszła fala bólu gdy spróbowałem się podnieść. Moja głowa… Czułem się jakbym jedyne co robił przez ostatnie trzy tygodnie do chlanie.
A tak nie było… Chyba… Starałem się przypomnieć ostatnie dni… Nic konkretnego.
Gdzie ja w ogóle jestem? Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Białe ściany. Stary telewizor. Jedna szafka. Również białe łóżko, pościel - biała. Zero kurzu. Wszystko to plus ten charakterystyczny zapach.
Westchnąłem.
Nienawidzę szpitali.

~*~
Tak, zgadza się. Ja – Sakura Haruno – właśnie przeleżałam pół dnia w łóżku, leżąc na brzuchu i nie robiąc nic konkretnego. Jedynie próbowałam się może dwa razy dodzwonić do Naruto, jednak na marne poszły me próby.
Przekręciłam się na plecy i zapatrzyłam w sufit, w pokoju było wciąż bardzo ciemno przez zasłonięte rolety. Mimo, iż zmarnowałam ten dzień to czułam się świetnie. Wreszcie miałam trochę czasu aby pomyśleć i naprawdę odpocząć.
Jednak to, co dobre kiedyś się musi skończyć.
Zczołgałam się z łóżka, czując coraz większą rewolucję w moim żołądku, który domagał się jedzenia. Z fizjologią nie wygram.
Ruszyłam wolnym krokiem w kierunku kuchni, gdy już byłam przy progu usłyszałam natarczywy dzwonek do drzwi. Westchnęłam, to całe pięć kroków dłużej w jedną stronę.
*
Nadal wolno szłam jednak tym razem w kierunku szpitala.
Zaskoczyła mnie dzisiejsza wizyta Saia, dlaczego wypytywał się o Sasuke? Z naszej rozmowy wywnioskowałam, że Ino musiała po niego zadzwonić, gdy się rozdzieliłyśmy. Myślałam, że co najwyżej sprawdzą, czy sytuacja jest opanowana i odprowadzi ją do domu, nie sądziłam, że zechce mu się przeprowadzać od razu śledztwo. Paranoja…
-Witaj Sakura! – głos białookiej recepcjonistki wyrwał mnie z zamyślenia. Nawet nie zauważyłam kiedy przekroczyłam próg szpitala.
-Hej – przywitałam się.
-Nie miałaś przypadkiem dzisiaj odpoczywać? – spytała wskazując na mnie oskarżycielsko palcem.
Zaśmiałam się w odpowiedzi.
-Dzisiaj przyszłam w odwiedzinach i od razu pomogę, jeśli trzeba – oznajmiłam.
-Haruno! – usłyszałam dziki, przerażający wrzask za swoimi plecami. – Dałam ci dzisiaj szlaban na szpital, zapomniałaś?! – odwróciłam się i napotkałam pięć centymetrów od mojej twarzy rozgniewaną panią ordynator.
-Spokojnie, ja tylko w odwiedziny – uspokoiłam ją, chociaż mój głos zadrżał pod naporem jej spojrzenia.
Tsunade przyłożyła palce do skroni i spojrzała na mnie z politowaniem.
-Jeden dzień, nie wytrzymasz jednego dnia bez nas? – zażartowała. – Kogo odwiedzasz? – spytała podejrzliwie.
-Uchiha – odpowiedziałam, zauważyłam jak pani doktor drgnęła na jego nazwisko.
-Dobrze, że mi przypomniałaś. Zapomniałam cię ochrzanić za ten wybryk. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego jak lekkomyślnie postąpiłaś?! – krzyknęła zwracając uwagę ludzi znajdujących się w pomieszczeniu  – to mogło się skończyć o wiele gorzej, jeśli jeszcze raz usłyszę o czymś takim to… - zatrzymała się i zaczęła rozmyślać, zapewne nad stosowaną karą dla mnie.
-Tsunade-sama, ja wiem. To było lekkomyślne. Jednak ma pani rację - to mogło się skończyć o wiele gorzej, gdybym nic nie zrobiła – powiedziałam zgodnie z prawwdą.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło – powiedziała lekko zirytowana.
Zaśmiałam się w odpowiedzi. Miło mi było. Nie sądziłam, że pani Tsunade będzie się kiedyś o mnie martwić.
-To ja idę – powiedziałam i odwróciłam się w kierunku schodów. Usłyszałam jeszcze westchnięcie Tsunade oraz informację Hinaty, że za godzinę koniec odwiedzin.
*
Stojąc przed drzwiami sali nr 3 czułam jeszcze wahanie. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Bałam się rozczarowania, tego, że mnie nie pozna, krępującej ciszy. Biorąc pod uwagę to, z kim idę się spotkać… Mogę się spodziewać naprawdę wszystkiego.
Dobra, raz się żyje.
Wyciągnęłam rękę przed siebie i szybkim ruchem pociągnęłam za klamkę.
Widok jaki zastałam… Cóż. Powiedzmy, że mogłam się tego spodziewać.
Łóżko puste, firanki odsunięte, okno otwarte.
Oparłam się o parapet i rozkoszowałam świeżym powietrzem.

Następnym razem tu będą kraty – uśmiechnęłam się do swoich myśli. 


~~

Nie wiem nawet jak przeprosić za tak długą nieobecność na blogu!
Dawno skończyłam pisać Rozdział III. Naprawdę. Został skończony jakiś tydzień po Rozdziale II, ale po prostu nie mogłam go opublikować. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłam. Był okropny i mimo, że z tego również nie jestem w 100% zadowolona to uwierzcie mi, nie chcielibyście czytać poprzedniej wersji, haha.
Jednak nie tylko brak weny mi przeszkadzał, a przede wszystkim brak czasu. Uwierzcie mi, ostatnie tygodnie były katorgą (Uwaga, teraz będę się wyżalać, jeśli nie chcecie tego słuchać to po prostu przejdźcie do następnego akapitu XD). No więc: naprawdę nie ogarniam nauczycieli, wymagają systematyczności, idealnej frekwencji, idealnych ocen, po prostu cisną. Nie no wszystko spoko. Ale najpierw mi wytłumaczcie, po co mi szóstki z fizyki, czy geografii, jeśli jestem na rozszerzeniu z biologii i chemii (a tam już i tak jest w **** nauki) to po co mi obliczanie paralaksy albo co mnie interesuje, w którym roku podpisano Konwencję Genewską o zakazie używania broni palnej o kalibrze jakimś tam? Chodzi mi o to, że powinnam bardziej się skupić na przedmiotach, z którymi wiążę przyszłość. Z tych będę systematyczna, będę miała dobre oceny i dobrą frekwencję. Stres na innych przedmiotach jest niepotrzebny, przewiduję, że jeśli nadal będą tak naciskać to uzyskają efekt zupełnie odwrotny od oczekiwanego i zamiast dobrych ocen wszyscy to po prostu oleją. 
Dobra, chyba już skończyłam i mi przeszło. W skrócie: miałam po prostu dużo zaliczeń i sprawdzianów. :) 
Swoją drogą publikuję ten post w godzinach, w których powinnam być w szkole, to kolejny czynnik, który spowodował, że post nie pojawił się w weekend - jestem chora :') (pierwszy raz od kilku lat!!!) 
Ogólnie mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Jak zwykle - nie chcę nic obiecywać, kiedy pojawi się następny post... Nie wiem. Wiem tylko, że na pewno się pojawi, bo wróciła mi wena, mam mnóstwo pomysłów i tylko czekam, by je przedstawić. :) 


Obserwatorzy